Filarem jeszcze wtedy nie nazwanego przedsięwzięcia był Krzysztof "Horacy" Horka, słusznej postury wokalista obdarzony niezwykłą mocą głosu i delikatną naturą poetyckiego wrażliwca. Debiutowali na tegorocznym Spring Rock Festival. Zaczęło się pechowo, padł sprzęt, wysiadła gitara, swoją prezentację Fucktory zaczynali dwa razy. Mimo skrywanej wściekłości na złośliwość losu zbierali się szybko i odbudowywali kolejnymi piosenkami nastrój ich występu. Bo ich muzyka ma w sobie to coś. Inteligencję kryjącą się w tekstach, w bezpretensjonalnym patosie, w budowanej energii jaka przypomina moc symfonicznej orkiestry. Potem okazało się, że...wygrali. Bo ten zespół ma wszystko co potrzeba, by stać się czymś istotnym na muzycznej scenie: sceniczną szczerość i charyzmę frontmana "Horacego", który niebanalnym tekstem potrafi dotknąć sedna życiowych spraw. Sięga w nieoczekiwane rejony - świetnie w rockowym klimacie interpretuje poezję K. I. Gałczyńskiego. Ma doświadczonych muzyków, symfonicznie rozbudowany, choć oscylujący wokół ciężkich klimatów, sound, świadomość operowania różnymi środkami muzycznego wyrazu i, co chyba najistotniejsze, progresywność brzmień osiąganą przy zaledwie trzech instrumentalistach. Klubowy koncert w Teatralnej potwierdził oczekiwania i nadzieje na dobre perspektywy zaistnienia na tak zwanej muzycznej scenie w kraju. Tego trzeba życzyć Horacemu, Czołgiemu, Cubie, Grzęskowi i trzymać kciuki, by wypłynęli gdzieś dalej. Z Robertem Kajdanowiczem właśnie nagrali pierwsze demo. Sześć utworów zachęca do oczekiwania na płytę, która ma się ukazać w przyszłym roku. Jest jedynie mała prośba: dajcie spokój z piosenkami z pseudoodkrywczymi barowymi refleksjami pijanych filozofów śpiewanych do prostych rockandrollowych riffów. Zostawcie to knajpianym kapelom bez pomysłu. Wasza droga jest inna. Nie zmarnujcie tego. Wojciech Olszewski