Paulina mieszka w bloku przy ul. Górniczej w Łęcznej (woj. lubelskie). W czwartek rano usłyszała od synów: "Mamo, coś się tłucze w szafce pod zlewem". Zajrzała do środka, ale nic nie znalazła. - Później zaczęło coś szeleścić w tym samym miejscu. Zadzwoniłam po tatę, przyszedł, założył metalową łapkę i po trzech godzinach "złapał się" pierwszy szczur - opowiada. Pojechała do sklepu i kupiła lepy na gryzonie. - Po dwóch godzinach znalazłam na nich dwa następne szczury. Były małe, wielkości damskiej dłoni - dodaje. Tego samego dnia zadzwoniła do spółdzielni mieszkaniowej i poprosiła o interwencję. - W piątek przyszli panowie ze spółdzielni i łatali dziury w piwnicy. Ale nie wszystkie. W międzyczasie ja cały czas łapałam te szczury. I już znacznie większe niż na początku. Na jednym lepie po kilka, nawet po cztery. Łącznie złapaliśmy ich około dziewięciu - relacjonuje mieszkanka. I podkreśla, że spółdzielnia wysłała również w bieżącym tygodniu osoby do łatania kolejnych dziur w piwnicy. Paulina przyznaje, że obecnie szczurów już nie ma, ale ta sytuacja bardzo przestraszyła jej dzieci. - Boją się i nie chcą mieszkać w domu. Jest płacz, krzyk. Ciągle zamykają się w pokojach. Młodszy syn przychodził do nas do łóżka, bo bał się spać. Ja sama też się bałam. Szafki w kuchni miałam pozastawiane krzesłami, zgrzewkami wody. Czułam się bezsilna - dodaje. Spółdzielnia: To są rzeczy, które się zdarzają Marcin Gałązka, zastępca prezesa zarządu Spółdzielni Mieszkaniowej Skarbek pytany o tę sprawę komentuje: - To są rzeczy, które się zdarzają. Szczury żyją z nami od zarania dziejów. - Wchodziły do lokalu mieszkanki przez to, że w kuchni jest otwór - wodomierze są na wierzchu, nie ma żadnych drzwiczek rewizyjnych. Pod tym mieszkaniem znajduje się komórka lokatorska innego mieszkańca. Według naszych ustaleń szczury wchodziły do tej komórki otworami w posadzce, a że szacht instalacyjny był tam nieszczelny, to wspinały się nim do góry i lądowały w kuchni w mieszkaniu lokatorki - tłumaczy. Zapewnia też, że szczury nie chodzą po korytarzach w piwnicy. - Jedyne ślady zostały znalezione w jednej komórce lokatorskiej - wskazuje. O działaniach, które podjęła spółdzielnia, mówi jeszcze tak: - Mieszkanka zgłosiła sprawę w czwartek 23 marca około południa, a już 24 marca zostały rozłożone trutki w piwnicy oraz rozpoczęte zostały prace związane z uszczelnieniem szachtu instalacyjnego i posadzki. Trutki umieściliśmy również w studzienkach kanalizacyjnych przy budynku. - Codziennie monitorujemy, czy trutka znika i niestety nie zauważyliśmy, żeby tak się działo. Padłych szczurów też nie widać. Z naszej strony zostały podjęte wszelkie działania mające na celu wyeliminowanie problemu, jednakże w przypadku jakiejkolwiek informacji o dalszej obecności szczurów wezwiemy firmę deratyzacyjną. Tak zrobiliśmy w ubiegłym roku w innym bloku i problem został rozwiązany - dodaje. Mieszkanka: Nie pierwsza taka sytuacja Marcin Gałązka mówi też, że nie słyszał, aby szczury pojawiły się jeszcze w jakimś lokalu. - Nie przypominam też sobie zgłoszeń z ubiegłego roku od tej pani - dodaje. Tymczasem Paulina zapewnia, że rok temu osobiście była w jego biurze. - To nie pierwsza taka sytuacja ze szczurami - zaznacza. - Zgłaszałam ten problem rok temu i dwa lata temu również. W ubiegłym roku mąż rozwalił ścianę w naszej kuchni i połatał wszystkie dziury, przez które gryzonie dostawały się do mieszkania. Ale, jak widać, to nic nie dało, bo wtedy w piwnicy nic nie było naprawiane - wskazuje Paulina. Kobieta ma nadzieję, że tym razem uda się zażegnać problem i więcej szczurów w swoim lokalu nie zobaczy.