Na razie ruszyła z kopyta kampania wyborcza, podczas której najpopularniejszym stwierdzeniem jest "Pan kłamie!", co zwiastuje nam ciekawe emocje w kolejnych tygodniach. Kadrze piłkarskiej udało się nie przegrać w Lizbonie i w Helsinkach, Przemysław Stańczyk został pływackim mistrzem świata w pół roku po swoim wyścigu finałowym, a siatkarze ponieśli druzgocącą klęskę w Moskwie. Jakoś tak kontrastowo układają się te kolejne dni. W Zamościu zaś w ostatni weekend odbyło się kilka wydarzeń, dzięki którym przez moment było o naszym mieście głośniej, niż zazwyczaj. Wszystkie one skupiły się wokół wydarzenia o nazwie "I Zamojski Festiwal Kultury im. Marka Grechuty". Rozpoczęło go odsłonięcie bardzo ładnej tablicy pamiątkowej, na którą najpierw składali się mieszkańcy miasta, a potem miasto, czyli właściwie też jego mieszkańcy. Później były koncerty na Rynku Wielkim i w siedzibie Polskiej Orkiestry Włościańskiej (o którym jednak nic nie napiszę, bo nie było mi dane na nim być), w trakcie których przypominano największe utwory naszego krajana. Pierwszy z koncertów na Rynku był stylizowany jazzowo, a ponieważ zawsze ten typ muzyki kojarzył mi się z deszczem padającym za oknem więc właściwie nic dziwnego, że w piątkowy wieczór straszliwie lało. Wszyscy przemokli do suchej nitki, ze sporym trudem koncentrowali się na granej muzyce, a organizatorom rychło było wszystko jedno, bo po jakimś czasie wpuszczali ludzi bez biletów nie tylko na miejsca siedzące, ale i na te, które pierwotnie były zarezerwowane. Sam też zresztą nie wytrzymałem do końca koncertu i po krótkiej konsultacji z dziewczyną - opuściliśmy go na kilkanaście minut przed końcem. Poziom był jednak dość wysoki i nie mogę mieć zastrzeżeń. Sobota jednak przeszła wszelkie najśmielsze oczekiwania. Sprawiła to nie tylko łagodna aura, ale przede wszystkim jakość artystyczna. Słuchaliśmy piosenek Marka Grechuty w wykonaniu, które chyba większości słuchaczy przypadło do gustu. Zaskakująco dobrze wypadł zwłaszcza Sambor Dudziński, a "Korowód" w jego wykonaniu był wedle mojej opinii najlepiej wykonanym utworem podczas całego koncertu. Pod koniec imprezy czuło się żal, że niedługo trzeba będzie wrócić do domu. Summa summarum - pierwsza edycja festiwalu narobiła wszystkim tak dużego apetytu, że organizatorów czeka za rok naprawdę duże wyzwanie. Nastała jednak niedziela, a wraz z nią na Rynku nowa atrakcja, czyli Święto Chleba. Dość głupio się czułem, gdy wchodząc tam nie zobaczyłem śladu po festiwalu z dnia poprzedniego, za to parę osób kręciło się przy scenie ustawionej na stałe. Na niej zaś królowały takie tuzy lokalnej estrady, jak Wesołe Gosposie czy chór nauczycieli z Lubyczy Królewskiej. Podmioty takie, jak Zespół Pieśni i Tańca "Zamojszczyzna" czy Polska Orkiestra Włościańska wyglądały na zaproszone na doczepkę. Zaś za krzesełkami dla widowni stało kilka namiotów, w których można było zakosztować wiejskości. Impreza, mimo wielkich starań prowadzącego, przeprowadzona typowo "na odwal", pozbawiona szczególnych plusów. Za rok jednak zapewne odbędzie się ona w podobnym stylu. Nie wiem czy Rynek Wielki to naprawdę dobre miejsce na organizowanie tam zarówno największych wydarzeń kulturalnych, jak i totalnej chały. To miejsce jest przecież reprezentatywne dla Zamościa, a co za tym idzie - nie jest dobrze, gdy dominuje tam niski poziom artystyczny. Sęk w tym, że Zamojski Festiwal Kultury zorganizowano za duże pieniądze, a Święto Chleba odbyło się niemal za darmo. Nie oczekujmy więc, że każda tutejsza impreza będzie olśniewająca. Tylko Rynku mi żal... Robert Marchwiany