Autokar z 35 Żydami z Izraela i USA wjechał na teren muzeum po godz. 18 przez otwartą jeszcze bramę główną i zaparkował przed ogrodzonym polem z barakami, w których w latach II wojny światowej hitlerowcy przetrzymywali więźniów. Żydzi wyjęli z zawiasów furtkę prowadzącą do baraków, która była już zamknięta. Weszli przez nią, a potem zerwali kłódkę z drzwi jednego z baraków i oglądali jego wnętrze. Wyszli z pola z barakami przez inną furtkę, którą także wyjęli z zawiasów. Interweniowała ochrona, ale ochroniarze nie mogli się porozumieć z Żydami mówiącymi po hebrajsku. Na miejscu zjawił się zastępca dyrektora muzeum, policja i prokurator. Powiadomiona została ambasada Izraela w Polsce. Incydent został załagodzony. Żydzi na miejscu zapłacili 400 dolarów za wyrządzone szkody, przeprosili i około godz. 23.30 wyjechali z Muzeum. - Pracuję tu 12 lat, do Muzeum przyjeżdża 80 tys. zwiedzających rocznie, ale po raz pierwszy spotykam się z wypadkiem, żeby ktoś tu się włamywał i zwiedzał - powiedział dziennikarzom po wyjeździe Żydów Plewik. Zaznaczył, że całą sprawę uważa za załatwioną. - Na takie rozwiązanie zgodziła się policja i prokurator. Szkody nie są duże. To był pożałowania godny incydent - podkreślił. Plewik dodał, że Żydzi nie umieli wytłumaczyć, dlaczego tak się zachowali. - Mówili, że przyjechali z daleka, bardzo chcieli zobaczyć Muzeum. Nie byli agresywni, żałowali, że tak postąpili - powiedział. Przyjazd tej wycieczki nie był wcześniej zgłoszony, nie było z nią polskiego przewodnika. - To byli ludzie w wieku około 20 lat i starsi. Nie byli z żadnej instytucji. Po prostu wynajęli autokar i jeżdżą. Z Lublina mieli jechać na Ukrainę - opowiadał Plewik. Sprawa była tak długo załatwiana z powodu formalności, m.in. spisywania personaliów wszystkich uczestników wycieczki. Według Plewika ochrona muzeum zachowała się prawidłowo. Po zamknięciu placówki, obiektów muzealnych położonych na obszarze 90 ha pilnuje trzech ochroniarzy. W przyszłości, aby wzmocnić bezpieczeństwo, dyrekcja muzeum planuje założenie kamer.