Dwóch Ukraińców pomagało chełmianinowi przekroczyć granicę, by nie musiał stać w gigantycznej kolejce. Zatrzymała ich milicja. Funkcjonariusze znaleźli przy nich 850 tabletek extasy. Znajomi Tadeusza ze wschodu zeznali, że narkotyki mają od Polaka - relacjonuje "Kurier Lubelski". Do tych zeznań nakłonili ich sami milicjanci. "Zwalcie całą winę na Polaka. Sprawa szybko się zakończy. Wy zaś prędko wyjdziecie na wolność" - funkcjonariusze podawali gotowe rozwiązanie. Tadeusz nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Dlatego, gdy w barze pojawili się milicjanci, nie miał żadnych oporów, by pojechać z funkcjonariuszami na komendę. Wierzył, że wkrótce cała sprawa się wyjaśni. Milicjanci zapakowali go do służbowego auta. "Jak zapłacisz 10 tysięcy dolarów, to wrócisz bez problemu do Polski" - padła propozycja. "Nic wam nie dam. Jestem niewinny. Wieźcie mnie na komendę. Tam wyjaśnimy całą sytuację" - Tadeusz wciąż niczego nie podejrzewał. Poza tym nie dysponował taką gotówką. Dalej również liczył, że zaraz wróci do hotelu, dlatego zrezygnował z usług adwokata. Zażądał jednak spotkania z konsulem. Ukraińcy o zatrzymaniu naszego rodaka poinformowali Konsulat Generalny RP we Lwowie dopiero następnego dnia. Konsul przyjechał do Tadeusza 21 maja. Po rozmowie z nim zawiadomił rodzinę Michałowskich. "Natychmiast pojechaliśmy do Lwowa i rozpoczęliśmy starania, by wyciągnąć brata z aresztu. Wynajęliśmy mu również adwokata. W tym czasie Ukrainą rządził jeszcze prezydent Kuczma. Zwykli ludzie byli nam życzliwi, ale urzędnicy całkowicie bezduszni. Traktowali nas jak powietrze" - ciągnie opowieść brat Tadeusza. Podczas pierwszej rozmowy z polskim konsulem chełmianin nie przyznał się, że milicjanci go bili. O swoich przejściach opowiedział dopiero rodzinie. "Milicjanci przykuli mu ręce i nogi kajdankami do krzesła. Przez to nie mógł się ruszyć. Bili go i kazali się przyznać, że sprzedał narkotyki Ukraińcom. Jednocześnie grozili, że jeśli tego nie zrobi, wsadzą go do celi z chorymi na AIDS" - przypomina sobie opowieści brata Kazimierz Michałowski. Polski konsulat od początku był przekonany o niewinności Tadeusza. Już 27 maja wystąpił do prokuratury i sądu w Gródku oraz Apelacyjnego Sądu we Lwowie z wnioskiem o zwolnienie chełmianina z aresztu. Prokuratorskie śledztwo w tej sprawie zakończyło się w sierpniu aktem oskarżenia. Przez kolejne miesiące proces jednak nie mógł się rozpocząć. Wyznaczane terminy spadały z wokandy, bo świadkowie, milicjanci, nie stawiali się w sądzie. Tadeusz dalej przebywał w areszcie, a rodzina Michałowskich rozpaczliwie starała się mu pomóc. W jego sprawie dobijała się do różnych drzwi, m.in. prezydenta RP i lubelskiego posła SLD Grzegorza Kurczuka. Ten ostatni zwrócił się do Konsula Generalnego Ukrainy w Lublinie o podjęcie zdecydowanych działań, by proces zakończył się jak najszybciej. Ostatecznie proces chełmianina przed ukraińskim sądem rozpoczął się w listopadzie. Tadeuszowi na każdej rozprawie towarzyszył przedstawiciel polskiego konsulatu. Ostatnia jak dotychczas rozprawa odbyła się 4 kwietnia. Ponieważ nie pojawili się kolejni świadkowie, polski konsul wystąpił do sądu o zwolnienie chełmianina z aresztu.