Sebastian trafił do domu dziecka w lutym, po tym, jak okazało się, że żyje w bardzo złych warunkach. W kwietniu sąd zdecydował, że do końca procesu chłopiec ma przebywać w rodzinie zastępczej, którą jest babka dziecka. Rodzice Sebastiana są chorzy. Proces toczy się za zamkniętymi drzwiami. Na rozprawie w poniedziałek nie zapadła ostateczna decyzja. Po wyjściu z sali sądowej ojciec Sebastiana powiedział dziennikarzom, że sprawa znów została odroczona. - 10 listopada ma już być orzeczenie. Jak już tyle czasu upłynęło, to już i te trzy tygodnie wytrzymamy, bo co możemy zrobić - powiedział. Jego zdaniem sprawa ciągnie się już bardzo długo, a jego syn czeka na decyzje sądu, która pozwoli mu wrócić do rodziców. - Ja dzisiaj muszę znów mu tłumaczyć, że nie przyjedzie do domu, że go nie zabiorę - dodał. Ojciec Sebastiana utrzymuje, że regularnie widuje się z synem. Już po poprzednich rozprawach zapewniał, że dom został gruntownie wyremontowany - są m.in. nowe podłogi, nowe okna, nowy dach, jest zamontowane centrale ogrzewanie i urządzona łazienka. Remont został przeprowadzony po nagłośnieniu sprawy przez media; był możliwy dzięki pomocy sąsiadów, gminy i księdza. Rodzina utrzymuje się z renty, jaką otrzymuje ojciec Sebastiana oraz z renty dziadka chłopca. Sąd w czasie procesu występował m.in. o opinię do Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego i aktualny wywiad środowiskowy nt. sytuacji chłopca i jego rodziców, w tym ich obecnych warunków mieszkaniowych. Ojciec Sebastiana cierpi na cukrzycę, po amputacji nogi porusza się na wózku inwalidzkim. Jak zapewniał dziennikarzy, leczy się, poziom cukru w organizmie mu się ustabilizował, a noga się wygoiła. Leczenie podjęła też matka dziecka, która cierpi na depresję. Decyzja sądu o zabraniu chłopca rodzicom zapadła na początku lutego. Sąd uzyskał informacje o złych warunkach bytowych, w jakich żyje Sebastian i jego trudnej sytuacji rodzinnej od kuratora sądowego, szkolnego psychologa i pracowników opieki społecznej. Jak tłumaczył w marcu rzecznik prasowy lubelskiego Sądu Okręgowego Artur Ozimek, sąd musiał zareagować m.in. dlatego, że z powodu złych warunków panujących w domu dziecko dużo chorowało. Matka chłopca nie chciała się leczyć ani przyjmować lekarstw. Ojciec także zaniedbał leczenie, a sytuacja rodzinna bardzo się pogorszyła, kiedy trafił do szpitala i amputowano mu nogę. Kierująca ośrodkiem pomocy społecznej w Strzyżewicach Urszula Sawecka powiedziała w marcu, że kiedy w grudniu pracownice ośrodka pojechały do tej rodziny, zastały chłopca samego, zamkniętego w nieogrzewanym domu. Budynek był zaniedbany, brudny, w niektórych oknach zamiast szyb wstawione były dykty. Dziecko było głodne, lekko ubrane. W styczniu podczas kolejnej wizyty pracowników ośrodka okazało się, że 11-latek jest chory. Wezwano karetkę. Chłopiec przebywał w szpitalu przez pięć dni. Wtedy pracownicy ośrodka o sytuacji rodziny powiadomili sąd.