Sebastian trafił w lutym do domu dziecka po tym, jak okazało się, że żyje w bardzo złych warunkach. Jego rodzice są chorzy. W kwietniu sąd zdecydował, że do końca procesu chłopiec będzie przebywać w rodzinie zastępczej, którą jest babka dziecka. Rodzice Sebastiana chcą, aby chłopiec wrócił do domu. Na rozprawie we wtorek, która toczyła się za zamkniętymi drzwiami, nie zapadła ostateczna decyzja. - Sprawa została odroczona do 18 października, ale jestem dobrej myśli - powiedział po rozprawie dziennikarzom ojciec Sebastiana. Jak dodał, widuje się regularnie z synem i dziecko też chce wrócić do rodziców. Zapewnił, że dom został gruntownie wyremontowany - są w nim m.in. nowe podłogi, nowe okna, nowy dach, zostało zamontowane centrale ogrzewanie i urządzona łazienka. Remont był możliwy dzięki pomocy udzielonej przez sąsiadów, gminę i księdza. Został przeprowadzony po nagłośnieniu sprawy przez media. - Sebastianowi nic złego w domu się nie działo, nikt go nie bił, był kochany. Dziecko powinno być z rodzicami - powiedział ojciec chłopca. Dodał, że rodzina utrzymuje się z jego renty (niecałe 500 zł) oraz z renty dziadka Sebastiana. Sąd w kwietniu wystąpił o opinię do Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego oraz zażądał aktualnego wywiadu środowiskowego dotyczącego sytuacji chłopca i jego rodziców, w tym ich obecnych warunków mieszkaniowych. Ojciec Sebastiana powiedział dziennikarzom, że w opinii są stwierdzenia o złym stanie jego zdrowia i pogłębiającej się chorobie, ale - jak podkreślił - od czasu wykonania tej opinii wiele się zmieniło. Mężczyzna cierpi na cukrzycę, porusza się na wózku inwalidzkim po amputacji nogi. Zapewnił dziennikarzy, że poziom cukru w organizmie mu się ustabilizował, a noga się wygoiła. - Trzeba jeszcze dodatkowe badania zrobić, żeby podważyć opinię diagnostyczną - zaznaczył. Mężczyzna ma żal, że sprawa trwa tak długo. - Ale ja nic nie mogę zrobić, sąd o tym decyduje - dodał. Decyzja sądu o zabraniu chłopca rodzicom zapadła na początku lutego. Sąd uzyskał informacje o złych warunkach bytowych, w jakich żyje Sebastian i jego trudnej sytuacji rodzinnej od kuratora sądowego, szkolnego psychologa i pracowników opieki społecznej. Jak tłumaczył w marcu rzecznik prasowy lubelskiego Sądu Okręgowego Artur Ozimek, sąd musiał zareagować m.in. dlatego, że dziecko dużo chorowało z powodu złych warunków panujących w domu. Rodzina utrzymywała się z zasiłków, pomagał im też dziadek Sebastiana. Matka chłopca, chora na depresję, nie chciała się leczyć, ani przyjmować lekarstw. Ojciec także zaniedbał leczenie, a sytuacja rodzinna bardzo się pogorszyła, kiedy trafił do szpitala i amputowano mu nogę. Kierująca ośrodkiem pomocy społecznej w Strzyżewicach Urszula Sawecka powiedziała w marcu, że kiedy w grudniu pracownice ośrodka pojechały do tej rodziny, zastały chłopca samego, zamkniętego w nieogrzewanym domu. Dom był zaniedbany, brudny, w niektórych oknach zamiast szyb wstawione zostały dykty, a dziecko było głodne, lekko ubrane. W styczniu podczas kolejnej wizyty pracowników ośrodka okazało się, że 11-latek jest chory. Wezwano karetkę. Dziecko przebywało w szpitalu przez pięć dni. Wtedy pracownicy ośrodka o sytuacji rodziny powiadomili sąd.