- Wobec braku znamion czynu zabronionego śledztwo zostało umorzone - powiedziała w środę rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Lublinie Beata Syk-Jankowska. Dochodzenie zostało wszczęte jesienią ub. roku, po tym jak na policję zgłosiła się mieszkanka Lublina, która kupiła "dopalacze" przez internet i po ich zażyciu poczuła się bardzo źle. Przyniosła też na policję pozostałości środka, który zażywała. Badania chemiczne tych resztek wykazały, że znajdują się w nich substancje - m.in. benzylopiperazyna - o działaniu psychotropowym, które mają wpływ na funkcje fizjologiczne organizmu, ale nie są umieszczone na liście substancji zakazanych. Biegli z Zakładu Medycyny Sądowej w Lublinie - do których zwróciła się prokuratura o wydanie opinii - stwierdzili, że na podstawie badań dostarczonych resztek, nie jest możliwe wypowiedzenie się, nawet w postaci teoretycznej spekulacji, na temat narażenia tej kobiety na ryzyko utraty życia lub ciężki uszczerbek na zdrowiu. Poza tym z opinii przedstawionej przez biegłych wynika, że jak dotąd nie opublikowano danych na temat dawek śmiertelnych lub toksycznych dla ludzi substancji zawartych w "dopalaczach". Brak też doniesień o zatruciu substancjami o działaniu psychoaktywnym, m.in. synefryną i benzylopiperazyną, występującymi w dopalaczach. "Biegli przedstawili liczne źródła, publikacje naukowe, zarówno polskie jak i zagraniczne" - dodała Syk-Jankowska. Postępowanie prowadziła Prokuratura Rejonowa Lublin-Północ.