Żona policjanta Monika B., która jechała z nim samochodem, odpowiada w tym procesie także za nieudzielenie pomocy ofierze oraz za utrudnianie postępowania karnego i pomaganie mężowi w unikaniu odpowiedzialności. Oboje oskarżeni przyznali się do winy i na sali sądowej przeprosili rodzinę ofiary. Witold B. mówił, że żałuje tego, co się stało, ale nie prosi o wybaczenie, bo w swojej ocenie nie zasługuje na nie. Oboje oskarżeni odmówili składania wyjaśnień dotyczących okoliczności wypadku. Przed prokuratorem oboje złożyli wnioski o dobrowolne poddanie się karze bez przeprowadzenia rozprawy. Witold B. gotów był ponieść karę 4 lat więzienia, zapłacić 15 tys. zł zadośćuczynienia rodzinie ofiary i 2 tys. zł nawiązki na cel społeczny oraz podporządkować się zakazowi prowadzenia pojazdów na 6 lat. Jego żona chciała dla siebie kary roku i sześciu miesięcy więzienia w zawieszeniu na 5 lat i 2 tys. zł grzywny oraz zgadzała się zapłacić 2 tys. zł zadośćuczynienia rodzinie ofiary i 500 zł nawiązki na cel społeczny. Na taki wyrok nie zgodziła się rodzina ofiary. Ojciec przejechanej studentki, Jan Piszyk, który pełni rolę oskarżyciela posiłkowego, powiedział dziennikarzom, że to byłaby za niska kara dla sprawcy wypadku. "Sprawca uciekł, kombinował wraz z żoną, i to jeszcze policjant, osoba zaufania publicznego. Kara powinna być surowsza, ma oddziaływać na społeczeństwo, ma innym kierującym pojazdami pokazać, że trzeba zrobić wszystko, co się da, by ratować człowieka. Wypadki się zdarzają, ale trzeba pomagać, a nie uciekać, kombinować i zacierać ślady" - powiedział Piszyk dziennikarzom przed rozpoczęciem rozprawy. Do wypadku doszło w grudniu ubiegłego roku, po zmroku, w miejscowości Wólka pod Lublinem. Studentka przechodziła przez oznakowane przejście dla pieszych, w terenie zabudowanym, gdy uderzył w nią samochód. Zmarła na miejscu wskutek licznych obrażeń. Wypadek poruszył opinię publiczną w regionie. Policja sprawdzała dziesiątki samochodów zarejestrowanych przez kamerę monitoringu na pobliskim przejeździe kolejowym. Po kilku dniach intensywnych poszukiwań, w warsztacie w pobliskim Spiczynie, odnaleziony został volkswagen passat ze śladami świadczącymi, że brał udział w wypadku. Okazało się, że jechał nim policjant ze służby patrolowo-interwencyjnej w Łęcznej, Witold B. i to on był sprawcą potrącenia pieszej. Z odczytanych na sali sądowej wyjaśnień oskarżonego wynika, że zobaczył kobietę na przejściu w ostatniej chwili. Po potrąceniu jej zatrzymał się, ale zaraz odjechał. Udał się wprost do warsztatu, gdzie mechanikowi powiedział, że uderzył sarnę. Umówił się na naprawę auta i pojechał do domu rodziców. Także rodzinie wyjaśniał, że doszło do zderzenia z sarną. W początkowych zeznaniach w prokuraturze utrzymywał, że jechał sam. Potem przyznał, że w samochodzie była z nim żona, kobieta pomagała mu ukrywać prawdę. Według opinii dwu biegłych oskarżony jechał z nadmierną prędkością, około 55-60 km na godzinę, nie zachował ostrożności i nie zwolnił przed dobrze oznakowanym przejściem, nie hamował przed potrąceniem kobiety. Mógł ją zobaczyć z odległości około 40 metrów, miał czas na odpowiedni manewr. Biegły, który zeznawał przed sądem we wtorek stwierdził, że kobieta także miała szansę uniknięcia wypadku, gdyby zrezygnowała ze swojego prawa pierwszeństwa i nie weszła na przejście. Mogła widzieć nadjeżdżający samochód. Inny biegły, który będzie składał zeznania w późniejszym terminie, w swojej opinii ocenił, że piesza nie miała takiej szansy. Witold B. jest aresztowany, został wydalony ze służby w policji, grozi mu do 12 lat więzienia. Jego żona objęta została dozorem policji, ma zakaz opuszczania kraju, jej grozi do 5 lat więzienia.