Wyrok, który zapadł w środę, nie jest prawomocny. Dyrektor szpitala w Puławach Marian Jedliński zapowiedział, że szpital prawdopodobnie będzie składał apelację. Proces przed lubelskim sądem trwał sześć lat. Matka, która w imieniu swojego syna wystąpiła na drogę sądową, w pozwie obarczała szpital w Puławach odpowiedzialnością za to, że nie zrobiono jej cesarskiego cięcia zamiast wielogodzinnego wymuszania porodu w sposób naturalny, co spowodowało kalectwo jej synka. Kobieta, która miała wyznaczony termin porodu na 5 marca 2000 roku, następnego dnia zgłosiła się do szpitala. Została przyjęta na oddział, poddana badaniom i zwolniona do domu, ponieważ skurcze porodowe ustały. Ponownie zgłosiła się kilka dni później i lekarze podjęli decyzję o wywołaniu porodu. Po południu podano jej leki. Jednak poród nie następował. Dopiero następnego dnia rano dziecko siłą zostało wypchnięte. Urodziło się bez oznak życia, nie oddychało, jego serce nie biło. Akcja reanimacyjna uratowała mu życie, jednak pozostało kaleką. 9-letni obecnie chłopiec tylko leży, nie może chodzić ani siedzieć, źle widzi, nie mówi. Ma padaczkę. Je tylko zmiksowane pokarmy, dławi się piciem. Wymaga opieki i rehabilitacji. Sąd po przeprowadzeniu licznych ekspertyz lekarskich uznał, że szpital i jego ubezpieczyciel - PZU - odpowiadają za skutki tak przeprowadzonego porodu. Zasądził 600 tys. zł zadośćuczynienia i 5 tys. zł miesięcznej renty. Dyrektor szpitala w Puławach Marian Jedliński powiedział, że po otrzymaniu pisemnego uzasadnienia orzeczenia szpital prawdopodobnie będzie odwoływać się od wyroku sądu okręgowego. Jedliński zaznaczył, że sprawa jest bardzo złożona i nie jest tak, że wina leży wyłącznie po stronie szpitala. Podkreślił, że szpital, który jest zadłużony na ok. 30 mln zł, nie jest w stanie wypłacić tak wysokiej kwoty. - W stosunku do dochodów Polaków, w odniesieniu do stanu finansowego służby zdrowia, ta kwota jest zbyt wysoka - powiedział.