Książka pt. "Obóz zagłady w Bełżcu w relacjach ocalonych i zeznaniach polskich świadków" pod redakcją Dariusza Libionki jest pierwszą publikacją źródeł historycznych na temat tego obozu. - Obóz zagłady w Bełżcu to obóz zapomniany. Stosunkowo niewiele (...) o tym obozie pisano. Według badań Bełżec jest ostatnim miejscem, które kojarzy się Polakom z martyrologią Żydów polskich. W dużej części stało się tak dlatego, że prawie nikt nie przeżył - tylko dwie osoby spośród ok. 450 tysięcy przywiezionych do tego obozu - powiedział Libionka podczas wtorkowej promocji książki w Lublinie. Główną część książki stanowią relacje dwóch uciekinierów z obozu Rudolfa Redera i Chaima Hirszmana. Reder właściciel fabryki mydła we Lwowie trafił do obozu w Bełżcu w sierpniu 1942 r. razem ok. 40 tysiącami Żydów ze Lwowa. Miał wtedy 61 lat. W listopadzie 1942 r. pod eskortą Niemców pojechał do Lwowa, aby przywieźć stamtąd do obozu ocynkowaną blachę. Uciekł wykorzystując nieuwagę konwojentów. Po wojnie otworzył fabrykę mydła w Krakowie, gdzie był szykanowany i więziony. Następnie wyjechał do Kanady. Chaim Chirszman pochodził z Janowa Lubelskiego. W listopadzie 1942 r. został deportowany do obozu w Bełżcu razem z rodziną. Spędził w nim siedem miesięcy, do jego likwidacji. Latem 1943 r. uciekł z transportu, którym wywożono ostatnich więźniów z Bełżca do obozu w Sobiborze. Przyłączył się do oddziału Armii Ludowej w lasach janowskich, po wojnie wstąpił w szeregi Milicji Obywatelskiej. Został zastrzelony w marcu 1946 r. w Lublinie przez młodocianych konspiratorów. Tego dnia zdążył złożyć tylko część swojej relacji. W książce jest także kilkadziesiąt zeznań świadków - mieszkańców Bełżca i okolic - a także inne dokumenty ze śledztwa prowadzonego w latach 1945-46 przez Okręgową Komisję Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce. Zeznania dotyczą m.in. budowy obozu, transportów przywożonych tu Żydów, zacierania śladów ludobójstwa. Libionka zaznaczył, że planowane jest wydanie jeszcze dwóch tomów materiałów źródłowych dotyczących obozu zagłady w Bełżcu. Mają one zawierać m.in. materiały ze śledztwa prowadzonego w Polsce w latach 60-tych na zlecenie KGB oraz z procesu oprawców z Bełżca prowadzonego w Monachium w 1965 r. Obóz w Bełżcu określany w dokumentach jako SS-Sonderkommando Bełżec był zorganizowaną fabryką śmierci. Od marca do listopada 1942 r., w ciągu niespełna 10 miesięcy jego funkcjonowania naziści wymordowali tu ok. pół miliona ludzi. Obóz połączony był ze stacją i kolejową bocznicą, zakończoną rampą wyładunkową. Niemcy zwozili tu i mordowali Żydów z południowo-wschodniej Polski, a także z Czech, Słowacji, Austrii i Niemiec. W Bełżcu ginęli też Romowie i Polacy. Przywożeni tu więźniowie bezpośrednio z wagonów trafiali do komór gazowych. Od razu po przyjeździe ludzi kierowano do pomieszczeń, gdzie się rozbierali. Mówiono im, że idą do dezynfekcji, a w rzeczywistości szli do komory gazowej. Hitlerowcy nie prowadzili list mordowanych. Na wagonach tylko kredą było zaznaczone, jaka liczba osób jest w nich więziona. Jako pierwsi zostali zamordowani więźniowie pracujący przy budowie obozu. Potem każdego dnia dowożono nowe ofiary. W listopadzie 1942 r. Niemcy rozpoczęli likwidację obozu. Wydobywano z masowych grobów zwłoki i palono je, a prochy zsypywano do rozległych rowów przykrywając je warstwą ziemi. Palenie zwłok trwało do wiosny 1943 r. Urządzenia obozu zostały zdemontowane i zburzone. Teren wyrównano i zalesiono. Ostatnich więźniów pracujących przy likwidacji wywieziono do obozu w Sobiborze. Po wojnie do 1959 r. na tym terenie był tartak. Na początku lat 60. miejsce obozu ogrodzono i postawiono betonowy pomnik. W 1997 r. rozpoczęły się badania archeologiczne. Badacze odkryli 33 masowe groby. Większość wypełniona była spopielonymi prochami, w niektórych były liczne ciała bez żadnych oznak palenia. Odkryto także fundamenty budynków obozowych. W 2004 r. otwarto w Bełżcu Muzeum - Miejsce Pamięci.