- Przez 3 lata to był koszmar - mówią Andrzej i Marta Pietras, którzy z ludzi majętnych, stali się przez firmę ubezpieczeniową bankrutami ściganymi m.in. przez firmy, które dostarczały im towar. - Problem był, bo nie było dokumentów i towaru, wszystko zabrała woda - mówi małżeństwo. Mecenas podjął się sprawy za darmo - Przez ponad rok wymienialiśmy korespondencję z firmą ubezpieczeniową - mówi mecenas Rafał Choroszyński, który podjął się walki z firmą. Oni pisali, że brakuje dowodów, dokumentów, a my - powołując się na orzecznictwo Sądu Najwyższego - że to na ubezpieczycielu ciąży obowiązek aktywnego uczestnictwa w zdobywaniu dowodów. - Aktywność firmy ograniczyła się do przyjazdu na miejsce - mówi pani Marta. - Wystarczyło pójść 100-200 metrów i widać było na polach przedmioty, które woda przeniosła z placu. Oni nam kilka razy powiedzieli wprost, że nie pójdziemy do sądu, bo nie będziemy mieli pieniędzy na to i z nimi nie wygramy. Wierzyliśmy. Pan mecenas podjął się sprawy za darmo i doprowadził ją do końca - dodaje. 3 lata koszmaru - Codziennie drżeliśmy, czy przyjdzie komornik, co zabierze. Licytował nam wszystko, nawet meble, które wykupiła rodzina. Straszył licytacją domu - opowiadają powodzianie. - Nie wie pan, jaki to strach przed odebraniem telefonu, przyjęciem korespondencji. Najgorszemu wrogowi tego nie życzę - mówi Marta Pietras. - Jeszcze wczoraj byłam w prokuraturze, podano mnie za długi. Część firm było wyrozumiałych, rozumieli i współczuli. Niestety część rzuciła się na nas, gdy tylko minął termin płatności faktur. Trzy lata koszmaru. Teraz wreszcie jest światełko w tunelu. Wygraliśmy sprawę. Wyrok nie jest jeszcze prawomocny, ale już nic złego nie powinno się wydarzyć - podkreśla. Dlaczego tak długo? Czy sprawa rzeczywiście była aż tak skomplikowana, że musiała trwać 3 lata? - Nie była i nie musiało - mówi wprost mecenas Rafał Choroszyński. - Chodziło o przedłużanie jej i tym samym zniechęcenie małżeństwa do ubieganie się o odszkodowanie żądaniem coraz to nowych dokumentów, których nie byli w stanie dostarczyć, bo przecież powódź zabrała wszystko. Sprawa była oczywista od samego początku. Trzeba było, aż opinii biegłego sądowego - mówi mecenas Choroszyński. Ubezpieczyciel wypłaci kwotę o około 25 procent wyższą, niż gdyby zapłacił od razu - dodaje. Statystycznie w Polsce niecały 1 na 10 klientów wkracza na drogę sądową i nie zniechęca się walcząc do końca. 9 osób decyduje się na ugodę, która tak naprawdę stanowi 30-50 procent należnej kwoty. Ludzie zniechęcają się, nie mają pieniędzy na obsługę prawną, a sami nie są w stanie reprezentować swoich racji przed sądem. - Sprawy ciągną się przeważnie latami. Firmy ubezpieczeniowe to giganci finansowi - może nie wszystkie, ale znaczna część żeruje na tym. Jeden na dziesięciu bierze pełne odszkodowanie, pozostali niewielką część. To czego nie wypłacą firmy, to ich zysk. Niestety dla ludzi to tragedia - dodaje mecenas Choroszyński. Będziemy spokojniejsi - Jeśli wyrok się uprawomocni, spłacimy wierzycieli. Już teraz prościej będzie z nimi rozmawiać. Mając pieniądze możemy negocjować z nimi. Może umorzą odsetki, chociaż część - mają nadzieję państwo Pietrasowie. - Pieniądze powinny wystarczyć. Czy coś z nich zostanie? Nie sądzę. Zrezygnowaliśmy już z biznesu, nie będziemy do tego wracać - mówi pan Andrzej. - Najgorszemu wrogowi tego nie życzymy. Gdyby, któregoś z tych ludzi spotkało takie nieszczęście, to może by inaczej traktowali ludzi. Ale nie życzę im tego. Krzywdy, którą wycierpieliśmy nikt nam nie zwróci - dodaje. Krzysztof Kot