Paweł Kruk przyszedł z obojgiem rodziców: ojciec - Jerzy, szczupły, nieco nerwowy; matka - Natalia, kobieta korpulentna, energicznie reagująca w sprawach syna. Paweł podczas rozmowy często spuszczał wzrok w ziemię. Reakcje miał spowolnione. Od bladości jego twarzy wyraźnie odcinały się liczne sińce i strupy. - Patrzy pan! Policja go tak urządziła! Nie darujemy im tego! - ostrym, nie cierpiącym sprzeciwu tonem obwieścił jego ojciec. Wszystko zaczęło się od młodych Mazurskich, Karola i Leszka, nielicho rozrabiających w rodzinnym domu w Lipinach. Gdy jeden z nich zaczął matce wygrażać, wymachując przy tym siekierą, ta niewiele myśląc chwyciła telefon i wezwała policję. Łobuzy opuściły mieszkanie. Bracia poszli w okolice sklepu. Tam zawsze w sobotnie popołudnie można było zastać jakichś kompanów. I tym razem znalazł się ktoś, kto postawił piwo. Przy browarze Mazurscy wspomnieli, że ich matka wezwała policję. - Właśnie psy nadjeżdżają! Spie... stąd! - zaalarmował któryś mający nieco mniej w czubie. Policja biła chłopca - mówią rodzice - Wszyscy wzięli nogi za pas. Pod sklepem został jedynie nasz syn i sąsiad - mówi Natalia Kruk. - Syn jest nieco opóźniony umysłowo, więc zanim się zorientował, co się dzieje, funkcjonariusze już przy nim stali. Z tego, co mi powiedział Kotek, nasz sąsiad, który obserwował zajście, policjanci zapytali Pawła, czy zna Karola Mazurskiego i czy nie wie gdzie on się znajduje. Chcieli dowiedzieć się jak syn się nazywa. Ale on uparł się, że nie powie. Syn czasem zachowuje się agresywnie, więc może i wtedy coś tam im nieładnie burknął. - Jeden z policjantów uderzył mnie pięścią w twarz. Cios był silny, a ja wypiłem trochę, więc niepewnie stałem na nogach. Zachwiałem się i runąłem na ziemię - relacjonuje Paweł powoli dobierając słowa. - Wówczas drugi z policjantów zaczął mnie kopać. Chciał trafić w brzuch, ale kopnął w głowę. Skuli mnie kajdankami i popsikali gazem łzawiącym. Ja już wtedy traciłem świadomość i nie pamiętam, co się dalej działo poza tym, że wrzucono mnie do radiowozu. Obudziłem się dopiero w Łukowie w szpitalu. Ojciec Pawła dalej relacjonuje przebieg wypadków: - Gdy policjanci bili syna przed sklepem, do naszego domu przybiegł Kotek. Opowiedział nam, co widział. Jak mówił, to go nagrałem na komórkę, mam dowód. Później razem z żoną i drugim synem wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy na Posterunek Policji w Adamowie. Nadjechaliśmy, jak Paweł leżał w karetce. Moim zdaniem był nieprzytomny. Miał zakrwawioną i opuchniętą twarz.