Mieszkająca samotnie pani Adela w piątek po południu wyszła na spacer ze swoim psem, podobnym do wilczura, kundlem Tofikiem. Wieczorem przyszła ją odwiedzić córka. Gdy nie zastała matki w domu, zaniepokojona wszczęła alarm. Natychmiast rozpoczęto poszukiwania. Wiadomo było, że kobieta cierpi na zaniki pamięci, kuleje na jedną nogę i nie powinna była odejść daleko. Szukało jej kilkadziesiąt osób - sąsiedzi, policjanci, strażacy. Dopiero w poniedziałek, gdy sprowadzono śmigłowiec z Komendy Głównej Policji, z powietrza dostrzeżono nieprzytomną staruszkę leżącą wśród trzcin na bagnach, kilka kilometrów od domu. Na pustkowiu kobieta spędziła trzy noce, podczas których temperatura spadła do zaledwie kilku stopni powyżej zera. Pies był przy swojej pani, kładł się i ogrzewał ją swoim ciałem. Kobietę odwieziono do szpitala. Była bardzo wyziębiona, ale już odzyskała przytomność. - Lekarze nie mają wątpliwości - gdyby nie pies, który ją ogrzewał, kobieta zapewne nie mogłaby przeżyć - powiedział Grzegorz Paśnik z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie.