W ocenie sądu prokuratura nie zgromadziła dowodów na to, iż to właśnie Sławomir P. zabił, a ustalenia sądu wskazują, że nie mógł on popełnić tych zbrodni. Sąd zwolnił Sławomira P. z aresztu, gdzie spędził on prawie dwa lata. Jak podnosił w ustnym uzasadnieniu wyroku przewodniczący składu orzekającego sędzia Piotr Romański, śledztwo w tej sprawie "zeszło na manowce", a policja dopuściła się szeregu zaniedbań. Do zbrodni, która poruszyła mieszkańców Lublina, doszło w mieszkaniu w jednym z wieżowców przy ul. Skrzetuskiego. Zmasakrowane zwłoki 42-letniej Danuty B. oraz jej 26-letniej córki Ewy znalazła na drugi dzień rodzina ofiar. Sprawca zadał im po kilkanaście ciosów tępym narzędziem, a Danutę B. ugodził nożem lub szpikulcem. Zabił też psa. Jak ustalono, z mieszkania zniknęły dwie fotografie przedstawiające domowników i klucze do mieszkania. Nie zginęło nic wartościowego, choć mieszkanie było przeszukiwane przez sprawcę bądź sprawców. Sławomir P. został zatrzymany w listopadzie 2006. Przyznał się do zarzucanych mu czynów, ale nie potrafił wyjaśnić, jak to zrobił. Jak podał sędzia Romański, oskarżony zeznał, że wydaje mu się, iż to zrobił, ale nie pamięta niczego, nie wie, jak to się stało. Nie wskazał żadnych konkretów. - To przyznanie się nie zawiera żadnej merytorycznej treści - powiedział sędzia. Sędzia przypomniał, że zdarza się, iż ktoś przyznaje się do czynów, których nie popełnił. W ocenie sądu w tej sprawie przyznanie się jest niewystarczającym dowodem, a do prokuratora należy obalić wszystkie wątpliwości i udowodnić winę oskarżonego. Ponadto oskarżony dwukrotnie, przed zbrodnią i po niej, próbował popełnić samobójstwo. Sędzia podał w uzasadnieniu, że nie znaleziono narzędzi zbrodni, w mieszkaniu, gdzie doszło do zabójstwa, nie znaleziono żadnych śladów - np. włosów, odcisków palców, DNA, naskórka, śliny - należących do Sławomira P. Także w jego mieszkaniu nie znaleziono dowodów na to, że był na miejscu zbrodni. Sędzia podkreślił, że policjanci po przybyciu na miejsce zbrodni nie zabezpieczyli mieszkania, pozwolili wejść tam wielu postronnym osobom, które mogły zatrzeć bądź nanieść jakieś ślady, utrudniając postępowanie. Ponadto oględziny z użyciem środka, który wykazuje obecność krwi, przeprowadzono dopiero tydzień później i tylko na klatce schodowej, a nie w mieszkaniu. Nie wyjaśniono też, czyj był odcisk palca na albumie ze zdjęciami, który został wyjęty z półki. Nie należał on do Sławomira P. Ponadto na dywanie pozostał krwawy ślad stopy o rozmiarze 37-39, prawdopodobnie kobiecej. -Wszystko wskazuje na to, że na miejscu przestępstwa była kobieta. Nie wiemy, w jakim charakterze - powiedział sędzia Romański. Według ustaleń sądu oskarżony, w czasie, kiedy doszło do zabójstwa, przebywał u jednego ze świadków w podlubelskim Ciecierzynie. Sławomir P. nie miał samochodu i - zdaniem sądu - nie miał praktycznej możliwości szybkiego przedostania się do Lublina. Ponadto, jak uznał sąd, Sławomir P. nie miał powodu, aby zabijać kobiety. Według prokuratury motywem miało być podejrzenie, że Ewa B. nakłania jego żonę do rozwodu, którego nie chciał. Jednak żona Sławomira P. zeznała, że nie wiedział on o tym nakłanianiu. - Śledztwo zeszło na manowce, dlatego że policja uznała przyznanie się za koronne dowody. Kiedy Sławomir P. powiedział, że się przyznaje, ustała wola poszukiwań, ustała chęć weryfikacji śladów i dowodów, uznano sprawę za wyjaśnioną, rozpracowaną - powiedział sędzia. Według sądu policja badała tylko niektóre wątki, a niektóre zbagatelizowała. Sędzia skrytykował postępowanie policji, mówiąc, że "jest winna całego tego bałaganu", a kiedy sąd zwrócił się do niej o pomoc okazało się, że jest "bezradna, nie potrafi nic". Wyrok nie jest prawomocny.