Po 10-godzinnej operacji ciężko ranny chłopak przez trzy dni nie odzyskiwał przytomności. Jego siostra zbulwersowana opieszałością policji sama prowadziła poszukiwania sprawcy wypadku. Rozklejała plakaty i szukała niebieskiego punto. Bo świadkowie, którzy jechali nocą tą drogą twierdzą, że wyprzedzał ich właśnie niebieski fiat. Okazało się, że samochód należy do proboszcza Józefa K. z pobliskiej parafii w Wereszczynie. - Ksiądz nie zgłosił na policję wypadku. Zeznał, że przed wypadkiem zobaczył "jakąś kupę złomu", że "nie mając możliwości wyhamowania wjechał na przeszkodę. Samochód podskoczył, usłyszał huk". Tłumaczył, że nie zatrzymał się, bo "pomyślał, że ktoś wyrzucił jakieś żelastwo". W groteskowe tłumaczenia księdza uwierzyła prokuratura. Najpierw uznała, że nie ma dowodów na to, że ksiądz brał udział w wypadku. Kiedy wreszcie dotarło do śledczych, że proboszcz przejechał chłopca, uznali, że nie mogą go oskarżyć o nieudzielenie mu pomocy. - Uniewinnili sprawcę dlatego, że jest księdzem, oburza się ojciec Remka. - Biegli odkryli w podwoziu auta księdza kawałki granatowej bluzy syna. On po prostu uciekł z miejsca wypadku. Chciał zatuszować sprawę, dodaje.