Mężczyzna został zakażony w stacji krwiodawstwa w roku 1993. Dziś ma 60 lat. Ciężka choroba dała znać o sobie kilka lat później. W jednej chwili wszystko się zawaliło. Honorowy dawca krwi stanął przed perspektywą braku środków do życia i na leczenie. Postanowił dochodzić swych racji w sądzie. Przebrnął wszystkie instancje choć prawnicy wojewody cały czas podnosili, że sprawa się przedawniła. - To niemoralne w sytuacji, gdy honorowy krwiodawca swoim darem krwi niejednokrotnie ratował zdrowie a nawet życie - napisano w uzasadnieniu orzeczenia sądu apelacyjnego. Mimo to wojewoda złożył kasację. Ta została odrzucona w lutym, ale do dziś pan Sz. nie dostał ani złotówki, bo wojewoda chce decyzji Sądu Najwyższego na piśmie a to może potrwać jeszcze co najmniej pięć miesięcy. I tak odsetki rosną a zapłaci je podatnik. Pan Sz. nie ma pieniędzy na leczenie a przecież wystarczyłoby odrobinę dobrej woli. Janusz Sz. czeka na 50 tysięcy złotych odszkodowania i comiesięczną rentę w wysokości 340 złotych.