Jedna z sytuacji miała miejsce w Białej Podlaskiej w minioną sobotę. Między godziną 22.42 a 22.52 jadący autobusem miejskim linii D Waldemar Kozak wspólnie z żoną zwrócił uwagę na skandalicznie zachowującą się w tylnej części pojazdu grupę młodzieży. - Wszyscy pasażerowie przeszli do przodu. Młodzież była prawdopodobnie pod wpływem alkoholu, zaczęła wszystkich zaczepiać. Libacja trwała dalej. Jeden z młodych wyrostków nawet zwymiotował - opisuje Kozak. W odczuciu pasażerów te osoby stwarzały zagrożenie wobec innych. - Kierowca nie interweniował. Wysiedliśmy na kolejnym przystanku i od razu dzwoniłem na 112. Zaskoczyło mnie to, że po kilku sygnałach ktoś podniósł słuchawkę i rozłączył się. Ponowiłem próbę, ale już nikt nie odbierał. Postanowiłem zadzwonić na 997, ale też mi się nie udało - dodaje Waldemar Kozak. Pasażer zastanawia się, czy w Białej Podlaskiej mieszkańcy mogą czuć się bezpiecznie, skoro telefony alarmowe są ignorowane. - A gdyby zdarzyła się jakaś tragedia? Na kogo możemy liczyć? - pyta. Dotarły do nas też głosy o tym, że w słuchawce bardzo często usłyszeć można sygnał "zajęte". Zdaniem policji, dyżurny nieustannie wykonuje swoje obowiązki przyjmując zgłoszenia telefoniczne. Nie pozostają one bez odzewu. Poza obsługą bieżących zgłoszeń, policjant na stanowisku kierowania dyslokuje patrole w zależności od potrzeb utrzymując korespondencję radiową oraz nadzoruje pracę policjantów w całym powiecie w przypadku zdarzeń o szczególnym charakterze. Krzysztof Semeniuk, oficer prasowy bialskiej policji zaznacza, że często rozmówcy wykorzystują fakt, iż policyjny numer alarmowy jest bezpłatny. Dodaje, że policjant dyżurny na samym początku nie wie, czy rozmówca w rzeczywistości potrzebuje interwencji policji, czy też chce tylko porozmawiać. Dopiero po uzyskaniu podstawowych informacji może to stwierdzić. Kiedy zachodzi konieczność, informuje dzwoniącego, że jest to numer alarmowy i nie można go blokować, ale to nie zawsze to skutkuje. - Niekiedy po takiej informacji rozmówca czuje się urażony i notorycznie wydzwania na numer alarmowy. Problem więc tkwi w braku świadomości społecznej, że to nie darmowa linia, przy której jest zawsze ktoś kto wysłucha naszych problemów - reasumuje Semeniuk. Łukasz Kamiński