W kolejnym procesie sąd apelacyjny rozpatrywał odwołanie obrońcy, który domagał się uniewinnienia oskarżonego. Sąd apelacyjny uznał, że oskarżony jest winny, ale złagodził karę wymierzoną mu przez sąd okręgowy. Uchylił karę dożywotniego więzienia i skazał go na 25 lat więzienia, zastrzegając, że będzie on mógł starać się o warunkowe przedterminowe zwolnienie po odbyciu co najmniej 20 lat więzienia. Uzasadniając orzeczenie sędzia Mariusz Młoczkowski powiedział, że najsurowsza kara, dożywotniego więzienia, ma charakter wyjątkowy, zmierzający do eliminacji ze społeczeństwa, a wszechstronna ocena osoby oskarżonego nie daje podstaw do jej zastosowania. Młoczkowski podkreślił jednocześnie, że sąd okręgowy trafnie ocenił dowody i prawidłowo uznał oskarżonego winnym popełnienia zarzucanych mu czynów. Wyrok sądu apelacyjnego jest prawomocny. Po ogłoszeniu orzeczenia prokurator Zbigniew Nowosad powiedział dziennikarzom, że w jego ocenie wyrok jest słuszny. Natomiast obrońca Wojciech Wownysz zapowiedział złożenie kasacji do Sądu Najwyższego. Do zbrodni, która poruszyła mieszkańców Lublina, doszło w styczniu 2006 r. w jednym z bloków przy ul. Skrzetuskiego, w osiedlu LSM w Lublinie. Zmasakrowane zwłoki 42-letniej Danuty B. oraz jej 22-letniej córki Ewy znalazła na drugi dzień rodzina. Sprawca zadał im po kilkanaście ciosów tępym narzędziem, a Danutę B. ugodził także nożem lub ostrym szpikulcem. Zabił też psa. Z mieszkania zniknęło dziesięć telefonów komórkowych. Narzędzia zbrodni nie znaleziono. O zabójstwa prokuratura oskarżyła 33-letniego obecnie Sławomira P., który początkowo przyznał się do winy, a później odwołał to. W szambie domu, który wynajmował znaleziono spalone szczątki telefonów komórkowych odpowiadające modelom aparatów skradzionych z mieszkania zabitych kobiet. Według prokuratury motywem zbrodni miało być przekonanie oskarżonego, że Ewa B. nakłaniała jego żonę do rozwodu, którego on nie chciał. Danuta B. miała zostać zabita, bo przebywała w mieszkaniu wraz z córką. Proces miał charakter poszlakowy. Obrońca utrzymywał, że początkowe przyznanie się do winy przez oskarżonego było wymuszone przez całonocne przesłuchanie na policji i nie zostało bezspornie ustalone w jaki sposób dostał się na miejsce zbrodni z odległego o kilkanaście kilometrów Ciecierzyna, gdzie mieszkał. Nie zostało też jednoznacznie ustalone, jaki był przebieg wypadków w czasie zbrodni, zaś biegli nie określili dokładnie, jak długo leżały w szambie szczątki telefonów, mogły być tam nawet kilka lat. Prokurator argumentował, że przyznanie się do winy oskarżonego było swobodne. Przypomniał, że prokuratura w Zamościu prowadziła w tej sprawie śledztwo i nie stwierdziła nieprawidłowości. Oskarżony przyznał się do winy, po tym jak powiedziano mu, że w szambie przy jego domu znaleziono szczątki aparatów telefonicznych. Według prokuratora sąd pierwszej instancji słusznie uznał za nieprawdopodobne, że ktoś inny niż oskarżony mógł wrzucić szczątki telefonów komórkowych do jego szamba, aby rzucić na niego podejrzenie, bo wtedy nie niszczyłby aparatów. Szczątków było za dużo, by znalazły się w szambie przypadkiem. Pierwszy wyrok w tej sprawie, uniewinniający, został utrzymany w mocy przez sąd apelacyjny, ale Sąd Najwyższy uchylił go na skutek kasacji wniesionej przez prokuraturę. W drugim procesie przed sądem okręgowym w Lublinie mężczyzna został uznany winnym, ale ten wyrok uchylił sąd apelacyjny i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania. W trzecim procesie sąd okręgowy ponownie uznał winę oskarżonego i w kwietniu ubiegłego roku skazał go na dożywocie zastrzegając, że mężczyzna będzie mógł ubiegać się o przedterminowe warunkowe zwolnienie po odbyciu 40 lat kary więzienia.