Teresa Madej: Przeczytałam, że będąc jeszcze w liceum planowałeś zrealizować pewien rodzaj spektaklu, misterium? Marek Stryszowski - Tak. Jest to temat zarówno dla filozofów, jak i dla ludzi wrażliwych - artystów, muzyków i dla zwykłych śmiertelników. Byłeś wtedy blisko Kościoła? Co takiego się zdarzyło, co cię zainspirowało? Służyłeś do mszy? - Nie, zostałem wyrzucony za podpijanie wina mszalnego z ministrantury. Chodzi o zupełnie coś innego. Dla mnie pojmowanie Boga zawsze było poza całą organizacją. Dla mnie było to wydarzenie, które przez to, że Syn Boży się objawił, zmieniło bieg świata. To dla mnie było wydarzeniem, i ten fenomen trwa ponad 2 tys. lat. To zdarzenie - nie podobne żeby nie zadziałało na wrażliwość, na duszę muzyka. Ja zresztą wtedy byłem zafascynowany takimi wykonawcami jak: Procol Harum, Garbarek, którzy śpiewały nie o miłości, tylko o nieprawdopodobnych rzeczach, które zdarzają się na ziemi, które zdarzają się człowiekowi, np. Procol Harum "Whiter Shade Of Pale", to jest muzyka o śmierci. To jest tekst o śmierci, a do tego jest fantastyczna muzyka. Oczywiście gdzieś to miałem w zamiarze, ale to odkładałem, bo Laboratorium itd. Po spotkaniu Czarka (Cezary Chmiel - przyp. autora), trafił ten mój pomysł na podatny grunt. Premiera płyty była w Wielki Piątek w Kopalni Soli w Wieliczce w 2001 r. Na początku to ewoluowało. Najpierw ja mówiłem teksty ks. Jana Twardowskiego, ale uznałem, że jeśli ktoś robi to lepiej, to dlaczego mu tego nie zaproponować, takiego udziału w tym misterium. Pomyślałem o swoim długoletnim przyjacielu Janku Nowickim, który natychmiast temat podłapał. - Poruszyła mnie głęboko, myślę, że nie tylko mnie, piosenka, którą zaśpiewałeś niezwykle przejmująco. Coś nieziemskiego. - To jest do dziewiątej stacji. Może dlatego, że ona była taka krótka, to tak ci się wydawało. Tam nie ma tekstów, śpiewam skatem, używając różnych sylab, nie ma tekstu jako takiego, ale tych sylab staram się używać w taki sposób żeby na tyle docierało do słuchacza, żeby nie pozostawiło takiej próżni, jaką zostawiają inne piosenki. One się podobają, podobają a potem nie ma, zniknęło. Tu nie chodziło o piosenkę, tu chodziło o coś więcej. Kiedy gram i śpiewam - nie ma tutaj taryfy ulgowej. Jeżeli to nie płynie z wewnątrz to zawsze będzie udawane, dlatego nie podobają mi się rzeczy, które są prezentowane nawet przez profesjonalistów w telewizji, czyli ten "chłamik", którym nas karmią. - Jak po dziesięciu latach oceniasz koncertowe misterium? Warto było to przeżyć? - Oczywiście, że tak. I powiem ci, jedna jest rzecz - można wpaść w rutynę i można się znudzić tym - grając setny, czy "wielosetny" raz. Natomiast, naprawdę, jeszcze nam się nie znudziło i za każdym razem jest trochę inaczej. Może dlatego, że jesteśmy muzykami jazzowymi to w jakiś sposób potrafimy za każdym razem innymi słowami opowiedzieć - w przenośni, innymi dźwiękami. Ta muzyka jest wspólna? Pracowaliście panowie razem? - Generalnie podział był taki: moje są impresje, Czarka są obrazy. Tak sobie założyliśmy i tak to zrobiliśmy. To oczywiście ewoluowało. To jest drugie wydanie płyty, pierwsze się rozeszło. Drugie wydanie jest wzbogacone o pewne elementy, które wyszły podczas koncertów i uznaliśmy, że są bardzo dobre. Dziękuję za cudowny koncert i za rozmowę. To ja dziękuję. * * * Muzyk jazzowy saksofonista, wokalista, kompozytor swoją karierę rozpoczynał w roku 1970 współpracą z Januszem Grzywaczem co zaowocowało wspólnym graniem pod nazwą Laboratorium przez 16 lat. Debiut najsłynniejszego zespołu polskiego jazz-rocka odbył się 14 lipca 1970 roku w Krakowie wykonaniem suity "Anioły". W 1986 roku Marek Stryszowski powołał do życia zespół "Little Egoists". Z tym zespołem wystąpił na prawie wszystkich ważniejszych festiwalach i koncertach w kraju i poza jego granicami. Gościł również w Zamościu.