W wrześniu 2011 roku w pierwszej klasie naukę rozpoczęło czworo sześciolatków. Jak tłumaczy dyrektorka szkoły w Olszewnicy Elżbieta Kozioł, rodzice mogli poczekać i posłać dzieci rok później, ale postanowili inaczej, ponieważ ministerstwo zachęcało. Szybko jednak okazało się, że dzieci nudzą się w szkole i nie potrafią wytrzymać 45 minutowych lekcji. Problemem było również odrabianie zadań. Jak mówili rodzice dzieci były apatyczne i zmęczone. Zatroskani o los swoich pociech rodzice postanowili rozwiązać ten problem - pisze "Gazeta Wyborcza". W klasach I-III nie można nie przejść z powodu słabych ocen, bo system oceniania maluchów jest opisowy. Dlatego rodzice pierwszoklasistów wystosowali specjalne pismo do dyrekcji z prośbą o brak promocji do następnej klasy dla ich dzieci. Dyrektorka po powtórnym zebraniu rady pedagogicznej, przystała na tę prośbę. Dzieciom wręczono świadectwa z "udawaną" promocją do klasy drugiej, jednak rodzice otrzymali stosowane pisma informujące o prawdziwym stanie rzeczy. Spawa wyszła na jaw, ponieważ o braku drugiej klasy dowiedzieli się radni i zaczęli domagać się wyjaśnień od pani dyrektor Kozioł. Dyrektorka mówi, że nie żałuje swojej decyzji i raz jeszcze zrobiłaby to samo. Ogólnie nie jest przeciwniczką posyłania sześciolatków do szkoły ale jak wyjaśnia, dopiero po odpowiednim czasie spędzonym uprzednio w przedszkolu. "W Olszewnicy jest dziś piętnaścioro dzieci w wieku szkolnym, ale do przedszkola chodzi tylko pięcioro. Tak jest w większości polskich wsi. Te dzieci nie nadają się do szkoły w wieku sześciu lat"- tłumaczy w rozmowie z dziennikarzem "GW".