Od tego czasu minęło dziesięć lat. Mimo wielu trudności i kilku lat marazmu Tomek zrobił ogromny krok naprzód - w przenośni i dosłownie. Jak mu się to udało? Kiedy spotykam Tomka podczas zajęć zorganizowanych w Warsztatach Terapii Zajęciowej, jest lekko onieśmielony. Przyjeżdża na wózku. Nie ma problemu z opowiadaniem swojej historii, ale z emocjami jest trudniej. Jak u przeciętnego faceta. Kiedy pytam go o ten dzień, który zmienił całe jego życie, odpowiada krótko: - Nie da się tego opowiedzieć. Trzeba to po prostu przeżyć. Kto nie ma takich doświadczeń, nie zrozumie, co to znaczy. Ale za chwilę zwyczajnie opowiada o wydarzeniu sprzed dziesięciu lat. Bez rozrzewnienia i ckliwości. Zdarzyło się i koniec. Żyje dalej - To było dziesięć lat temu. Pamiętam potworny ból i decyzję lekarza. To były zatory w tętnicach. W obu nogach. Po amputacji nóg jeszcze długo je czułem. Wydawało mi się, że ciągle je mam. Po dziesięciu dniach wróciłem do domu. I zacząłem się zastanawiać, co teraz? Jak mam żyć? Ale co miałem zrobić? Trzeba było jakoś brnąć przez życie - mówi Tomek. Przez osiem lat był wózek, telewizor, książki, krzyżówki i marazm. Zero kontaktu z ludźmi, ze światem też. Z jakiego powodu? Może nieśmiałość, wstyd, a może z prozaicznych powodów. Brak możliwości przejazdu wózkiem inwalidzkim drogą w małej miejscowości, w której mieszka. - Wtedy moje życie wyglądało inaczej. Nie chciałem nic robić. Wystarczyło mi, że był telewizor, krzyżówki i książki. Siedziałem w domu. Nie miałem żadnych planów na życie. Zresztą przed chorobą też nie. Pracowałem w prywatnym zakładzie. Liczyłem na los. Czekałem, co mi przyniesie - opowiada Tomasz. Powiedział dość Los jak widać nie był łaskawy. Jednak Tomek pewnego dnia powiedział "dość". Nie chciał już siedzieć zamknięty w domu. Bał się, jak to będzie. Trudno mu było wyobrazić sobie siebie w normalnym życiu, ale gdzieś w środku, podświadomie chciał być z ludźmi, czuć się potrzebny i ważny. - Przyjechali po mnie do domu z Warsztatów Terapii Zajęciowej z Sulejowa. Spytali, czy nie chciałbym uczestniczyć w zajęciach. Początkowo nie chciałem, miałem opory i tak naprawdę było mi jeszcze wtedy wszystko jedno, ale zgodziłem się. To było prawie dwa lata temu - mówi Tomasz. Po ośmiu latach siedzenia w domu było mu trudno "wrócić do świata". Początkowo nie były to regularne wizyty, ale mimo wszystko były. Po Tomka codziennie przyjeżdżał samochód z warsztatów, bo sam nie był w stanie dojechać do Sulejowa. - Dużo zawdzięczam terapeutce Mai, która objęła mnie opieką i zmotywowała. Świetnie się z nią pracuje - mówi nieśmiało Tomek. Potem była rehabilitacja, po której Tomek stanął na... nogi. - Maja namówiła mnie na rehabilitację. Pojechałem na nią do Piotrkowa i tam na ul. Wysokiej popatrzyłem na tych innych ludzi, według których to ja byłem zdrowy. Zacząłem ćwiczyć. Trenowałem mięśnie rąk i ogólną siłę. Potem dostałem protezy z Urzędu Gminy w Wolborzu. Stare, bo stare, ale są i jestem wdzięczny. Może miałbym je wcześniej, ale nie miał się kto tym zająć. Ja samodzielnie nie miałem możliwości. Zrobiono odlew, dostałem protezy i... zacząłem stawać na nogi. Było trudno. Nawet jeżeli chodzi o złapanie zwyczajnej równowagi. Po kilku latach siedzenia na wózku nawet to było trudnością. Za pomocą protez i kul zacząłem chodzić. Dziś na zmianę jeżdżę na wózku i czasem chodzę. Protezy są stare i jest niebezpieczeństwo, że może nastąpić blokada i upadnę. Mimo wszystko czasem próbuję - opowiada Tomek. Na zawsze zapamięta ten dzień Tomek nie chce się chwalić, bo jest skromnym człowiekiem, ale pracownicy warsztatów, jego opiekunowie i znajomi z placówki są pełni podziwu. Oddają ogromny ukłon w jego stronę, ciesząc się i podkreślając, jak ogromny zrobił postęp, jak wielki był jego krok do przodu. - Wszyscy pamiętamy ten dzień, kiedy Tomek po raz pierwszy wstał z wózka i z pomocą protez przeszedł samodzielnie kilka kroków. Nie dało się powstrzymać łez. Wszyscy staliśmy i patrzyliśmy na Tomka. To był niezwykły widok. Pamiętam swoje wzruszenie i to, że pomyślałam sobie - jaki to wysoki facet - mówi pani Majka, terapeutka, która opiekuje się Tomkiem. Pani Majka pamięta, jak Tomek przyjechał na warsztaty. Bez pomysłu na życie, wiary w siebie. Wydawał jej się wtedy taki... niewidoczny. - Siedział cały czas w pracowni. Nie kontaktował się z ludźmi. Był w swoim świecie. Wtedy nie pracowałam z nim. Dopiero po pewnym czasie. Początki nie były łatwe. Tomek niechętnie angażował się w cokolwiek. Mówił, że nie potrafi. Nie poddawałam się. Bardzo chciałam mu pomóc, bo czułam, że jest to człowiek z jakimś niezwykłym potencjałem, talentem. Nie mogłam zostawić go w takiej bezsilności. Może on podświadomie też pragnął pomocy, tylko sam nie wiedział, czy może się do tego przyznać. Pierwsze tygodnie na warsztatach to był telewizor, czasem książki i krzyżówki, czyli identycznie jak w domu. Kiedy zaczęliśmy robić ozdoby choinkowe na aukcję, poprosiłam o pomoc. Zgodził się. Okazało się, że ma niesamowity talent do prac manualnych - mówi pani Majka. Ogromne plakaty wykonane z bibułkowych kuleczek, które wymagają równie ogromnej precyzji i cierpliwości. Ozdoby choinkowe i świąteczne tak pomysłowe i oryginalne, że niejeden sklep chciałby mieć coś takiego w asortymencie. Na przykład choinka z makaronu, która zadziwia i rodzi wątpliwość, czy mogła wykonać go ludzka ręka. - To nie jest trudne do zrobienia. Po prostu maluje się makaron na złoto. Podstawą jest stożek z papieru. Potem wystarczy tylko udekorować jakimiś małymi elementami - tłumaczy ze skromnością Tomek. - Tomek ma naprawdę wielki talent. Tworzy piękne dekoracje i wyklejane obrazy. Poza tym jest bardzo fajnym człowiekiem. Jest lubiany tutaj u nas, na warsztatach. Jest lubiany, bo jest już otwarty i niezwykle pomocny. Proszony czy nieproszony, zawsze jest gotów pomóc - mówi pani Maja. Odkrył talent i znalazł swoje miejsce Na Warsztatach Terapii Zajęciowej o Tomku wszyscy mówią w samych superlatywach i jeszcze dodatkowo twierdzą, że nie ma w tych opiniach cienia przesady. - Jestem bardzo z niego dumna. Dumna, dlatego że się nie poddał i cały czas się rozwija. Dużo czyta, ma zadziwiającą wiedzę. Kupił komputer, ma Internet. Kontaktuje się z ludźmi. Przychodzi do nas i mocno angażuje się na zajęciach. Przecież mógł zamknąć się w domu i tkwić tam bez szans na rozwój, na lepsze jutro. Mógł zostać w tym marazmie, w którym żył. Jednak znalazł siły, znalazł sens i myślę, że w pewnym sensie zaakceptował swoją sytuację. Pogodził się, że teraz jego życie wygląda trochę inaczej. A inaczej przecież nie znaczy gorzej - mówi pani Maja. - Nie ma wyjścia. Tak musi być i już. Cieszę się, że mogę przyjeżdżać do Sulejowa na warsztaty. O czym marzę na święta? O niczym nie marzę, nie planuję, bo tak jest łatwiej - mówi Tomek. Przyparty do muru, zdradza marzenie. Prozaiczne. Antena satelitarna. Pani Maja jednak zna to głębsze, bardziej nieśmiałe. Nowe protezy, by mógł robić kolejne, duże kroki w swoim życiu.