Na przełomie lutego i marca mógłby zakończyć się proces morderców Wojciecha Kulbata. - Musimy najpierw dostać zgodę na przesłuchanie świadka dysponującego tajemnicą państwową i służbową - wyjaśnia sytuację Rafał Lisak, rzecznik Sądu Okręgowego w Krakowie. Krakowska prokuratura kończy śledztwo dotyczące dwóch innych wątków sprawy. Wiadomo, że jeden z morderców odpowie za trzy kolejne zabójstwa. Napadali i rabowali na Kielecczyźnie, Podkarpaciu i w Małopolsce. Prasa okrzyknęła ich mianem gangu zabójców. Nie tylko dlatego, że zabijali swoje ofiary. Gang okrutnych zabójców Przede wszystkim dlatego, że najpierw bez zmrużenia powiek strzelali, a dopiero później sprawdzali, czy warto było zabijać. I zwykle się mylili. Ich ofiarą padł też Wojciech Kulbat, radny z Piotrkowa, przedsiębiorca i działacz sportowy mocno angażujący się w pomaganie dzieciom żyjącym w trudnych warunkach. Jego żona ledwo uszła z życiem. Maria Nowakowska (żona radnego) zeznawała w procesie trzech oprawców, od trzynastu miesięcy toczącym się przed Sądem Okręgowym w Krakowie i jest w nim oskarżycielem posiłkowym. Dziś publicznie przerywa milczenie. - Wojtek tak był pochłonięty tą swoją społeczną działalnością, że zupełnie stracił czujność - mówi z żalem. - Inaczej na pewno by zauważył, że jesteśmy obserwowani i że ktoś wchodzi na podwórko. Nie doszłoby do tragedii - z niechęcią wraca do tamtych dni. Jak wynika z ustaleń śledztwa prowadzonego przez krakowski wydział Biura ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej, Wojciech W. (32 lata), Jacek P. (40) i najstarszy, 50-letni Tadeusz G. rzeczywiście nie mieli najmniejszych skrupułów, strzelali bez ostrzeżenia i bez zastanowienia. - Wcześniej dokładnie typowali swoje ofiary - zaznacza prokurator Katarzyna Płończyk. - Wybierali właścicieli lub współwłaścicieli kantorów wymiany walut - opisuje sposób działania zabójców - mieszkających w pobliżu tras wylotowych z miasta. Później długo i dokładnie ich obserwowali, żeby zminimalizować ryzyko pomyłki. A i tak zwykle się mylili - dodaje z goryczą w głosie. Kulbatowie byli śledzeni przez prawie pół roku. - Mordercy wiedzieli o nas dosłownie wszystko - zdradza żona byłego radnego. - W jakich godzinach i w jakiej kolejności wracamy do domu, kiedy odwozimy i kiedy przywozimy córkę - opowiada. Bandyci zaatakowali 1 lutego 2007 roku Wieczór był tuż, tuż. Do domu przy Karolinowskiej Wojciech przyjechał sam, srebrnym nissanem x-trail. Wjechał do garażu. Bandyci, którzy czekali w dwóch samochodach zaparkowanych przy ulicy, weszli za nim na podwórko, następnie do garażu. Rozpoczęli egzekucję, kiedy tylko radny wysiadł z nissana. Wojciech W. wystrzelił do niego całą serię z maszynowego skorpiona. Dwie kule trafiły w głowę, pięć innych w plecy. Kulbat nawet nie zauważył zabójców, zginął nie zorientowawszy się, co się stało. Pistolet od Wojciecha W. odebrał Jacek P., który natychmiast odjechał. Egzekutor został na miejscu. Z Tadeuszem G. - mózgiem gangu, który przygotowywał napady, ale krwią rąk sobie nie plamił - miał sprawdzić, czy pieniędzy nie przywiezie żona zamordowanego. Także i ją oprawcy zaatakowali natychmiast, gdy pojawiła się na podwórku. Zadali jej wiele potężnych ciosów w głowę, między innymi brukową kostką. Pieniędzy nie znaleźli. Zostawili kobietę niedającą znaków życia, ale ona odzyskała przytomność. I jakby tego było mało, dotarła do sąsiadów, a ci wezwali pogotowie. Piotrkowscy lekarze walczyli o nią przez kilkanaście długich dni. I żona piotrkowskiego radnego żyje do dziś. Od ponad dwóch lat znów prowadzi kantor. - Ja miałam szczęście. Wojtkowi go zabrakło - mówi ze smutkiem. Koniec gangu Mord w Piotrkowie był jednym z ostatnich "wyczynów" gangu zabójców. Dokładnie trzy tygodnie później bandyci z Kielecczyzny zaatakowali w Myślenicach. Ofiarami byli Stanisław P., zastrzelony w samochodzie przed domem i jego syn Łukasz, który rzucił się do ucieczki. Im bandyci zrabowali sto czterdzieści tysięcy złotych. W Piotrkowie pracowała już wtedy specjalna grupa powołana przez komendanta wojewódzkiego policji w Łodzi, a w Krakowie zaczynała działać grupa policjantów z komendy małopolskiej i z Centralnego Biura Śledczego. Jak wspomina Płończyk, drobiazgowo analizowano napady z ostatnich lat, których sprawcy działali w podobny i w taki sam sposób, porównywano wyniki ekspertyz balistycznych. - Dzięki temu ustaliliśmy, że próbne strzały oddawane w zabudowaniach w okolicach Kielc i Skarżyska-Kamiennej oddane zostały z tej samej broni, z której strzelano do ofiar. Dzięki temu mogliśmy podejrzanym przedstawić zarzuty - Płończyk stawia kropkę nad "i". Dwaj pierwsi trafili do aresztu na początku marca 2007 roku, trzeci dołączył do nich miesiąc później. Wszyscy usłyszeli zarzuty dokonania podwójnego zabójstwa i rozboju w Myślenicach. W połowie sierpnia tamtego roku jeden staje pod zarzutem zabójstwa oraz próby dokonania rozboju w Piotrkowie. Na podstawie jego zeznań zarzuty dotyczące piotrkowskiej zbrodni można postawić dwóm pozostałym. Zabójstwo w Myślenicach małopolscy śledczy od początku łączyli z tym z Tarnowa. 29 stycznia 2007 r. 57-letni współwłaściciel kantoru napadnięty został przed blokiem, w którym mieszkał. Znaleziono go leżącego na trawniku z ranami postrzałowymi. Zmarł po przewiezieniu do szpitala. Z Myślenicami nie łączono natomiast zdarzeń z Kraśnika i z Sosnowca, gdzie właścicieli kantorów również zaatakowano przed blokami, w których mieszkali (drugi napadnięty przeżył). - Początkowo koncentrowaliśmy się na przestępstwach z przełomu lat 2006 i 2007. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że podobnych napadów dokonywano niemal dokładnie rok wcześniej - tłumaczy Płończyk. Ucho od śledzia... Członkowie gangu zabójców odpowiadają za w sumie pięć zabójstw i dwa usiłowania zabójstwa (rozbojów nie licząc). Każdemu grozi co najmniej dwadzieścia pięć lat więzienia lub dożywocie. Do winy przyznał się tylko Jacek P., który poszedł na współpracę i liczy na nadzwyczajne złagodzenie kary. Jego kumple od początku "idą w zaparte". W trakcie procesu, jaki 14 stycznia 2009 roku rozpoczął się przed Sądem w Krakowie, przesłuchano ponad dwustu świadków. Pozostało dwóch, trzech. Jak twierdzi Płończyk, ich zeznania nie wywołają przełomu. Podobnie jak zeznania policjanta, z których Sąd skorzystać może tylko zgodnie z określonymi procedurami. Bandziorom przez długi czas udawało się unikać karzącej ręki sprawiedliwości. Płończyk nie ukrywa, że krąg podejrzanych zawężała "nienaganna opinia" przypuszczalnych członków gangu zabójców. Dwóch z nich wcześniej w ogóle nie było karanych, a jeden notowany był "tylko" za przestępstwa przeciwko mieniu (na przykład kradzieże). Wszyscy sprawiali wrażenie zwykłych ludzi. Jeden miał zarejestrowaną własną działalność gospodarczą, drugi był zatrudniony na umowę o pracę, a trzeci utrzymywał się z dorywczych zajęć. Przed rokiem, wraz z rozpoczęciem krakowskiego procesu, wyszły na jaw jeszcze inne fakty. Jak się okazało, Jacek P. był kolegą ze szkolnej ławki, przyjacielem i tajnym informatorem oficera z kieleckiego CBŚ, któremu pomagać miał w rozpracowywaniu siatki handlarzy bronią. I ponoć co najmniej raz pomógł, o czym ów oficer miałby opowiedzieć przed krakowskim Sądem. Pytanie tylko, czy za swoją pomoc Jacek P. żądał czegoś w zamian, czy też wyświadczał tylko przyjacielską przysługę? Płończyk przyznaje, że zajmuje się i tym wątkiem sprawy gangu zabójców. Dość tajemniczo określa, że postępowanie dotyczy przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy publicznych. Zastrzega, że do tej pory nikomu nie stawiano zarzutów i od razu dodaje, że to śledztwo może zakończyć się w połowie marca. W tym samym czasie może zakończyć się jeszcze jedno postępowanie, dotyczące wyłącznie Tadeusza G. Jak ujawnia Płończyk, chodzi o zabójstwo trzech obywateli Ukrainy. W 1991 roku zostali oni zastrzeleni w Cedzynie pod Kielcami, a wśród morderców miał być Tadeusz G. Mariusz Jakubek