Z tekstem ułożonym, podobnie jak w roku ubiegłym, przez prof. dr hab. Barbarę Czopek-Kopciuch z Filii Akademii Świętokrzyskiej zmagało się ponad 70 uczestników. Jak zauważyła prof. dr hab. Anna Grochulska, przewodnicząca jury, uczestnicy nie mieli większych problemów z interpunkcją. A to cieszy, bo w tekście dyktanda kilka ?pułapek? interpunkcyjnych było. W tym roku zainteresowanie dyktandem było większe niż w roku ubiegłym. Świadczy to o coraz lepszym powodzeniu tej imprezy kulturalnej, która jak podkreślają organizatorzy, ma szansę wpisać się na stałe do kalendarza wydarzeń kulturalnych w Piotrkowie. - Pomysł organizacji był bardzo ciekawy, więc postanowiłem wziąć w nim udział i sprawdzić swoje umiejętności ortograficzne - mówi jeden z uczestników. Zwycięzcy otrzymali atrakcyjne nagrody książkowe oraz słodkie upominki. Wyróżnienia książkowe trafiły także w ręce najmłodszych uczestników dyktanda: Aleksandry Łągwy (13 lat) i Patryka Biłka (14 lat). Natomiast wszyscy uczestnicy dostali certyfikaty upamiętniające udział w dyktandzie. Dla tych, którzy z różnych powodów nie wzięli udziału w II Dyktandzie Trybunalskim, publikujemy niżej tekst. Dyktando 2007: O ubogiej wdowie i Trybunale diabelskim Zdarzyło się, że pewnego razu uboga wdowa skrzywdzona przez bogatego szlachcica i sprawiedliwości szukając, pozwała go do Trybunału i wytoczyła mu proces. Chociaż racja była po jej stronie, a krzywda, mimo zeznań fałszywych świadków, wyraźnie widoczna, przekupieni przez jej krzywdziciela sędziowie Trybunału wydali niesprawiedliwy wyrok. Zrozpaczona, ale i rozgniewana wdowa wykrzyknęła w sali trybunalskiej: ?A choćby mnie i diabli sądzili, sprawiedliwszy by wyrok wydali!" Choć sędziów zawstydziła, niczego to w jej sprawie nie zmieniło. Późnym wieczorem skończyły się obrady Trybunału, zapadła noc i sala rozpraw opustoszała. W ratuszu na Rynku pozostali tylko pisarze sądowi, którzy porządkowali sprawy z kończącego się dnia i przygotowywali nowe na dzień następny. Kiedy zmęczeni mieli iść na spoczynek, stała się rzecz zdumiewająca i nieomal w żyłach krew mrożąca. Najpierw usłyszeli hałas i hurgot niezwykły. Z okien ujrzeli zajeżdżające na Rynek karety, które zatrzymały się przed ratuszem. Wysiedli z nich dziwaczni pasażerowie. Na głowach mieli trójgraniaste kapelusze, na nogach pończochy, spod kusych, niemieckich fraków wystawały im ogony. Były to oczywiście diabły, bo poza jedynym łęczyckim Borutą, co się po polsku nosił, wszystkie inne nosiły strój niemiecki, Przerażenie, które ogarnęło pisarczyków, odebrało im władzę w nogach i przykuło do miejsc, na których zwykle siedzieli. Patrzyli tylko na to, co się działo w sali trybunalskiej, bowiem diabelski orszak tam właśnie przybył. Rozsiadły się diabły na miejscach, które zwyczajnie deputaci zajmowali. Jeden zajął miejsce marszałkowskie i nakazał ponownie wnieść na wokandę sprawę biednej wdowy. Dwaj inni, występujący jako adwokaci przedstawiali racje obu stron: skrzywdzonej wdowy i jej krzywdziciela. Po rozpoznaniu zarzutów i wysłuchaniu obrony diabelski trybunał naradzał się krótko. Na ostatek diabeł, co w roli marszałka trybunału występował, wezwał jednego z osłupiałych pisarzy i podyktował mu nowy wyrok. Diabelski trybunał przyznał słuszność wdowie. Sentencję wyroku, spisaną na pergaminie przez niemal umarłego ze strachu pisarza, podpisały wszystkie diabły, odcisnęły jakąś pieczęć i opuściły ratusz, a przerażeni pisarczykowie rozbiegli się do domów. Rano deputaci Trybunału oglądali diabelski dokument, na którym zamiast pieczęci odciśnięte były, czy też wypalone, diabelskie pazury. Staropolskie przysłowie powiada, że gdzie diabeł nie może, tam babę pośle, a w Piotrkowie na odwrót, diabli babie z pomocą przyszli.