Wielka mobilizacja przy uprzątaniu śniegu. Zima z początku 1979 roku dała się nieźle we znaki piotrkowianom... Trwające ostatnio mrozy i gęsto padający śnieg wielu przywołały na myśl słynną zimę stulecia z przełomu 1978 i 1979 roku. Dzisiejsza zima w porównaniu z tamtą sprzed trzydziestu lat to tylko niewinna kilkudniowa igraszka matki natury. Ci piotrkowianie, którzy pamiętają śnieżno-mroźną aurę z początku roku 1979, wspominają, że wtedy zaspy do kolan na ulicach, 30 stopni mrozu, brak prądu, pękające rury grzewcze, zasypane drogi i torowiska oraz puste sklepy spożywcze wydawały się być prawie końcem świata. Wszystko zaczęło się w sylwestra Co ciekawe początek tej słynnej zimy wcale nie zapowiadał takiego kataklizmu. - Owszem, śniegu już nieźle nasypało w święta, ale temperatura wynosiła zaledwie kilka kresek poniżej zera - wspomina pani Katarzyna. - Prawdziwe pogodowe szaleństwo zaczęło się w sylwestra. Obie z mamą wybierałyśmy się pociągiem do rodziny do Łodzi. Pamiętam, że tego dnia z godziny na godzinę coraz gwałtowniej zaczęła spadać temperatura. Pociąg relacji Częstochowa - Łódź, który w Piotrkowie zazwyczaj był o 15:15, miał opóźnienie. Kiedy w końcu do niego wsiadłyśmy, nasza podróż trwała przeszło dziewięć godzin. Do Koluszek dojechałyśmy jeszcze w miarę normalnie. Dalej było już coraz gorzej. Co chwilę pociąg był zatrzymywany, ponieważ śnieg zasypywał tory. Kiedy czekaliśmy, aż kolejarze je odśnieżą, koła pociągu przymarzały do torów. W Warsie zabrakło napojów gorących. Obsługa zbierała z poboczy śnieg, by móc serwować pasażerom, głównie dzieciom, chociaż gorącą wodę. Tym pociągiem podróżowały także osoby, które w Łodzi, na dworcu kaliskim miały przesiąść się na pociąg do Warszawy. Panie w eleganckich sukniach i iście balowych fryzurach, panowie w garniturach - jechali na sylwestra w stolicy. Niestety nie dojechali... Podobne utrudnienia w podróży spotykały tych, którzy postanowili wybrać się na jedną z sylwestrowych zabaw w którejś z okolicznych miejscowości. Aby z Piotrkowa przez Meszcze dojechać do trasy szybkiego ruchu, trzeba było przez dwie godziny przebijać się przez gęsto padający śnieg i tworzące się na drodze zaspy. Wielka mobilizacja Nowy Rok przywitał wszystkich nie tylko białym puchem i silnym mrozem. W kraju ogłoszono wielką mobilizację. Nad Strawą od kilkunastu godzin pracował powołany przez ówczesnego wojewodę specjalny sztab kryzysowy. Pomimo wolnego dnia komunikaty radiowe i telewizyjne wzywały ludzi do stawienia się w zakładach pracy. Każda para rąk była przydatna do odśnieżania chodników, ulic, dróg i ciągów komunikacyjnych. W Piotrkowie do prac został zaangażowany nawet Ochotniczy Hufiec Pracy, na alert odpowiedzieli również harcerze. Większość wysiłków odśnieżających szła jednak na marne, bowiem - jak wspominają mieszkańcy miasta - wiatr wciąż nawiewał śnieg na dopiero co odkopane ulice. 3 stycznia, czwartego dnia walki z żywiołem, piotrkowski dworzec PKP odśnieżały zastępy pracowników FMG "Pioma". Pracę zaczęły zakłady - huta "Hortensja", "Sigmatex", "Metalplast". Sporym wysiłkiem udało się utrzymać ruch na trasie szybkiego ruchu, autokary z Łodzi do Piotrkowa pokonywały tę trasę w kilka godzin. Na niektórych odcinkach jednak ruch odbywał się tylko jedną "nitką". Znacznie gorzej było poza głównymi szlakami. Ponieważ priorytetem dla ówczesnej władzy było utrzymanie dostaw chleba i mleka, piotrkowska mleczarnia wysyłała w trasy swoich kierowców. - Pod Raciborowicami najpierw jechał pług. Na ile mógł, na tyle oczyszczał drogę, następnie zawracał, podpinał na hol moją ciężarówkę i w ten sposób dociągał mnie do wsi - wspomina pan Janusz. - Tam odbierałem mleko od rolników. Bywało tak zmrożone, że ludzie podkładali ogień pod bańki, by je rozpuścić. Jak już zebrałem całą dostawę, wracałam na główną drogę w taki sam sposób, w jaki dojeżdżałem, przypięty linką holownizą do odśnieżającego pługa. Wiele miejscowości położonych pod Piotrkowem przez kilkanaście dni było odciętych od świata. 16. stopień zasilania Początek stycznia 1979 roku na pewno najgorzej wspominają mieszkańcy osiedla Wyzwolenia. Kiedy inni piotrkowianie borykali się z kilkugodzinnymi wyłączeniami prądu (Zakład Energetyczny rotacyjnie, co dwie godziny, wyłączał poszczególne linie), z 14. i 16. stopniem zasilania, jeden z bloków na osiedlu został całkowicie pozbawiony energii elektrycznej. Tłumaczono to względami bezpieczeństwa lokatorów, gdyż przestarzała instalacja stanowiła zagrożenie pożarowe. Zamarznięte tory i zasypane drogi sprawiły, że węgiel, wówczas główne paliwo energetyczne kraju, nie docierał z kopalń ani do elektrowni, ani do ciepłowni. I choć węgiel miał tzw. zielone światło i do jego wyładowywania z węglarek, czy to kolejowych, czy też samochodowych skierowano właściwie większość mieszkańców miasta, to jednak awarie sieci ciepłowniczej i transformatorów były na porządku dziennym. Na Słowackiego "wysiadają" lampy uliczne. Zapalają się dopiero po kilku godzinach. Pierwsze dni stycznia to niedobór energii elektrycznej (w województwie piotrkowskim wynosił ponad 50%.) Oszacowane na szybko zapotrzebowanie prądu dla miasta i okolic pobliska Elektrownia Bełchatów wyliczyła na 60 megawatów. Wcale nie było lepiej z miejskim systemem grzewczym. Co rusz pękały rury dostarczające ciepło do budynków. - Nasz blok na szczęście ostał bez awarii, ale sąsiedzi i znajomi z wieżowców sąsiednich co kilka dni borykali się z zimnymi kaloryferami - wspomina pani Zofia, mieszkanka osiedla Słowackiego. My się zimy nie boimy i na dożynki zdążymy Co ciekawe, pomimo arcytrudnych warunków ruszyły roboty przy ówczesnym stadionie GKS "Piotrcovia". Liczący 6 tysięcy miejsc obiekt w ciągu kilku miesięcy miał być powiększony prawie trzykrotnie, by we wrześniu przyjąć dożynkowych gości. Dla ówczesnych władz miasta ta impreza była priorytetem i przygotowań do niej nic nie mogło zakłócić, nawet klęska żywiołowa. Kiedy jedni walczyli ze śniegiem i mrozem, inni dobrze się bawili. Tak było głównie w przypadku dzieci i młodzieży. Odwołane zajęcia w szkołach sprawiły, że najmłodsi mieszkańcy Piotrkowa mieli przedłużone ferie. Osiedlowe trawniki i boiska zamieniały się w lodowiska i tory saneczkowe. Jak wspomina pan Janusz, ciężkie warunki trwały kilka tygodni. Co jakiś czas mróz odpuszczał, ale po kilku dniach temperatura znów spadała i wracały śnieżne zamiecie. To była naprawdę bardzo ciężka zima. I obnażyła wszystkie ułomności ówczesnego systemu. Agawa