Nie odpowie już na żadne pytanie, o nic nie zapyta... Jego melancholijne, pełne spokoju spojrzenie pozostanie już tylko na zdjęciach i taśmie filmowej. Dziś, w czwartek 20 listopada wczesnym popołudniem, na cmentarzu na warszawskich Powązkach odbędzie się Jego pogrzeb. Odszedł tak cicho, jak żył. Wybitny reżyser, wychowawca kilku pokoleń polskich filmowców był skromnym, mądrym człowiekiem obdarzonym - o czym nie wszyscy wiedzą - dużym poczuciem humoru i autoironią. Był uważnym słuchaczem i ciekawym rozmówcą. Wywiady ze Stanisławem Różewiczem szybko przeradzały się w pasjonujące rozmowy, w których wracały obrazy nieistniejącego już świata... Często tym światem było przedwojenne Radomsko... Przedstawiamy fragmenty takich rozmów, które w ubiegłych latach ukazały się w Gazecie Radomszczańskiej. Z wiekiem coraz częściej wraca się do wspomnień. Miejsc, ludzi, obrazów, pierwszych przeżyć, tajemnic, do kraju dzieciństwa, młodości... Kinema - jedyne kino w Radomsku prowadzone przez Ochotniczą Straż Pożarną - była miejscem magicznym... Za nabyciem biletu (50 groszy, ulgowy 25 groszy) przenosiliśmy się w inny świat - bogatszy i barwniejszy niż otaczająca nas rzeczywistość, w świat pełen przygód i egzotycznych krajobrazów, świat Toma Mixa, Pata i Patachona, Dymszy i Smosarskiej, Tarzana, Indian i wypraw krzyżowych. Mój film będzie próbą przypomnienia Kinemy, tego przybytku X muzy czasu przedwojennego... Tak mówił Stanisław Różewicz przed nakręceniem jednego z jego najbardziej osobistych filmów dokumentalnych - "Kinemy". Radomszczańskie kino często wracało w rozmowach z Różewiczem. Kilka lat później powie: W swoim życiu odwiedzałem kina praktycznie na całym świecie, nigdy jednak nie czułem tego, co przeżywałem w Kinemie. Kiedy pytało się Stanisława Różewicza o inne wspomnienia z Radomska, w którym spędził młodość, najczęściej opowiadał o swoim rodzinnym domu, ale nie tylko... Mieszkaliśmy najpierw przy ulicy Długiej. Drewniany dom należał do państwa Ciesielskich, dobrych i miłych ludzi, on były legionistą, córka Lilka, ja bawiłem się z Pulkiem, dziś lekarz, żyje w Krakowie... Sto metrów od domu były już stodoły, akacyjki i glinianki, ogródki, ciągnęły się pola. Latem chodziliśmy z rodzicami do lasu na Suchą Wieś. Z lasu przynosiło się grzyby, borówki, wrzos... Z Długiej przeprowadziliśmy się na ulicę Krakowską, przemianowaną później na POW. Sklepy?... Pierwszy sklep, jak pamiętam, to mały sklepik pani Pietruszkowej, dokąd chodziłem po naftę, szczypki na rozpałkę, wiązki drzewa, barszcz. Sklepy kolonialne Półroli, Gumulińskiego (handel win i towarów kolonialnych... Pain Delice...) to było coś w rodzaju "Delikatesów", tam się kupowało rzadko, kiedyś kupiliśmy sobie z Tadeuszem banana. Drób, owoce, masło matka kupowała na targu, targi odbywały się w czwartki. Pamiętam sklep z zabawkami starego Nesta, można było tam nabyć kolorowe obrazki zwierząt, kalejdoskop, kapiszonowce, pojedyncze też klatki filmowe ( do naszego domowego "kinka")... Dowiedziałem się teraz, że starego Nesta, jego rodzinę uratowali ojcowie Franciszkanie z klasztoru w Radomsku, a potem dobrzy ludzie ze wsi. Syn żyje w USA, przyjeżdża czasem do Radomska. Wzruszające... Księgarnia przy ulicy Narutowicza, prowadzona znakomicie przez pana Nowickiego. Na jednej z dwóch wystaw zawsze ostatnie nowości wydawnictw: Roju, Gebethnera i Wolfa, Przedworskiego. W środku dwie starsze panie zaciągające wschodnim akcentem. W uroczyste dni, kiedy w rynku odbywały się defilady, pan Nowicki miał zapewnione miejsce na honorowej trybunie, miejsce obok kanonika Jankowskiego, starosty, kierowników i dyrektorów szkół, majora Wyczółkowskiego i ostatniego żyjącego powstańca styczniowego 63 roku - Telesfora Mickiewicza... We wspomnieniach chętnie wracał też do swoich radomszczańskich szkół. Moje szkoły? Szkoła powszechna imienia Reymonta na Bugaju, kierownikiem był pan Kupczyński, wychowawcą mojej klasy pan Ciaś. Ciaś pięknie nam opowiadał historię Kmicica z "Potopu", oblężenie Jasnej Góry... W pierwszą ostrą zimę wojny staliśmy z panem Ciasiem z workami na węgiel w kolejce do składu. Nauczycielem śpiewu, rysunków i robót ręcznych był pan Strzelichowski, pod jego kierownictwem zagraliśmy bajkę o zaklętej królewnie. Grałem w tej bajce Muchomora. Gimnazjum... Chodziłem do gimnazjum im. Feliksa Fabianiego. Zdążyłem "zaliczyć" tylko pierwszą klasę. W listopadowy dzień 1939 roku mieliśmy lekcję biologii z profesorem Kulikowskim... Do klasy wszedł nasz dyrektor Kluczyński, z nim oficer SS w czapce z trupią główką i tłumacz w czarnym skórzanym płaszczu. Dyrektor powiedział nam, że szkoła zostaje zamknięta. Odmówiliśmy głośno modlitwę, którą zawsze kończyliśmy lekcję: "Dzięki ci, Boże, za światłość tej nauki, którą oświecasz serca i umysły nasze...". Tak skończyła się moja edukacja w gimnazjum Fabianiego. Do tego gimnazjum chodziliśmy wszyscy trzej - najstarszy brat Janusz, Tadeusz i ja. Janusz zaczynał właściwie gimnazjum St. Niemca. Wszyscy trzej mieliśmy tego samego polonistę, profesora Feliksa Przyłubskiego. Znakomity pedagog, przez wszystkich lubiany "Felek", po wojnie autor wielu wydawnictw szkolnych. Inni profesorowie... germanista Zakliński, profesor Goszczyński, znakomita "łacinnica" Wanderem, podkochiwaliśmy się w "geografce" - profesor Jurkowskiej...Na mszę chodziliśmy ze szkołą do kościoła parafialnego w rynku, na chórze pięknie śpiewał organista Fatygo. Na majowe chodziliśmy do kościoła ojców Franciszkanów. Piękny kościół. A na randki chodziło się do parku świętego Jana. W parku na stawie latem były kajaki, zimą ślizgawka. Z sentymentem i miłością mówił o swoich rodzicach, szczególnie o mamie... Ojciec był sekretarzem w Sądzie Grodzkim. W latach dwudziestych przeniósł się do Sądu w Częstochowie. Przez blisko dwadzieścia lat dojeżdżał do pracy pociągiem. Mama...Trzech synów do wychowania... Wszystko, co najlepsze i najpiękniejsze w naszym domu - to mama. Traumatycznym przeżyciem dla Stanisława Różewicza, podobnie jak dla całego jego pokolenia, był wybuch wojny. Dzień, w którym wybuchła wojna. Wrzesień 1939 roku. Skończyłem 15 lat. Świat, w którym żyliśmy, zawalił się. Obrazy, wydarzenia wojny i okupacji wyryły się najgłębiej w pamięci. To właśnie wojna zabrała mu brata. Janusz Różewicz zginął, zabity przez Niemców. Był dobrze zapowiadającym się poetą. Stanisław Różewicz często o nim mówił. Na pytanie, czy czasem zastanawia się, kim byłby jego brat, gdyby przeżył wojnę, odpowiadał: Sądzę, że pisałby. Był najzdolniejszy z braci Różewiczów. Januszowi poświęcił jeden ze swoich filmów - "Nasz starszy brat". Każdą z projekcji filmu przeżywał bardzo osobiście. To chyba zawsze działa na człowieka, kiedy ogląda na ekranie nieżyjących już bliskich. Nie sposób podejść do tego obojętnie. Wojnę przeżyli dwaj bracia Różewiczowie. Stanisław i Tadeusz, dziś wybitny poeta i dramaturg. Stanisław Różewicz do Radomska wracał... nawet będąc w mieście dzieciństwa przejazdem... ...zawsze wyglądam przez okno, kiedy jadę pociągiem i mijam stację Radomsko... - mówił. Tym razem do Radomska już nie wróci... Jolanta Dąbrowska Wywiady, których fragmenty wykorzystano w tekście, przeprowadzili: Mirosława Łęska, Jacek Łęski, Jolanta Dąbrowska.