Ksiądz Tadeusz Pecolt w sierpniu obchodzi 70. rocznicę swoich święceń kapłańskich. Uroczysta msza św. pod przewodnictwem J.E. Ks. Arcybiskuba Władysława Ziółka będzie sprawowana w niedzielę o godzinie 11:30 w kościele akademickim Panien Dominikanek pw. Matki Bożej Śnieżnej w Piotrkowie. Pół wieku z piotrkowską młodzieżą Ksiądz Tadeusz Pecolt pochodzi z Łodzi. Jak sam mówi, Bóg powołał go w jednej chwili. Wywołało to kompletne zaskoczenie wśród wszystkich znajomych i rodziny. Ksiądz Pecolt jednak wiedział, że to jest właśnie jego droga. Pochodzi z łódzkiej rodziny, która była obojętna religijnie. On jednak co niedzielę uczestniczył w mszy św. Po zdanej maturze życie księdza toczyło się właściwie bez celu. Jak pisze w swoim duchowym testamencie, bywał często na zabawach, miał liczne towarzystwo, a jego jedynym zajęciem było prowadzenie ksiąg rachunkowych rodzinnego przedsiębiorstwa. Wewnętrznie pusty, bez chęci do dalszej nauki, przeżył wyraźne olśnienie. Zostanie księdzem. Mając 22 lata, niezwykle szczęśliwy, wstąpił do Seminarium Duchownego w Łodzi. Choć jego ojciec duchowy mówił mu, że jest zbyt przystojny, żeby zostać księdzem, on się nie poddał. Po pięciu latach otrzymał święcenia kapłańskie. W okresie okupacji został aresztowany. Po ucieczce z łódzkiego gestapo ukrywał się na Podlasiu i w Starej Wsi, gdzie wraz z siostrami zakonnymi prowadził przyzakonną szkołę z internatem. Do Piotrkowa Trybunalskiego przybył w 1947 roku z Sulejowa, gdzie 2 lata pracował jako wikary i prefekt. W 1948 roku został rektorem kościoła Panien Dominikanek. Ksiądz Pecolt był również kapelanem w piotrkowskich szpitalach. Przez ponad pięćdziesiąt lat był wychowawcą kilku pokoleń młodzieży piotrkowskiej (przez wiele lat był prefektem w Gimnazjum Żeńskim i III Liceum Ogólnokształcącym). Stał się autorytetem moralnym dla wielu pokoleń wychowanków i przyjacielem ich rodzin. - W Piotrkowie zaczął się dla mnie zupełnie inny, samodzielny, okres w moim życiu - wspomina ksiądz Tadeusz Pecolt. - Od pierwszego dnia mojego przyjazdu podjąłem pracę jako prefekt w Gimnazjum Żeńskim "Zrzeszenie". - Nowe środowisko nauczycieli szkół średnich, moje nieprzygotowanie do pracy w gimnazjum, dorosłe panny jako moje uczennice - wszystko to sprawiło, że czułem się niepewny w nowym środowisku. Serdeczne jednak przyjęcie mnie przez grono nauczycielskie i przez moje uczennice dało mi zachętę do pracy. A pracy w Piotrkowie było bardzo dużo. Jako rektor kościoła wykonywałem wszystkie obowiązki duszpasterskie, w gimnazjum musiałem objąć wszystkie klasy. Z powodu braku kapłanów ks. biskup mianował mnie jeszcze kapelanem szpitali piotrkowskich. Pracowałem trochę ponad siły, ale byłem pełen zapału i bardzo szczęśliwy. Spotykałem się wszędzie z życzliwością i serdecznością. I właśnie jeszcze z tamtych czasów ksiądz pozyskał kilka przyjaźni. Wystarczy wspomnieć, że corocznie spotyka się ze swoimi byłymi uczennicami. - Dowodem sympatii dawnych moich uczennic dla mnie są coroczne spotkania od kilku lat maturzystek roku 1948 - wyjaśnia ksiądz Pecold. - To starsze już dziś panie, które zjeżdżają się z całej Polski, aby wspólnie ze swoim prefektem modlić się i wspominać dawne dobre szkolne czasy. Spotkania te, zawsze w wyjątkowo ciepłej atmosferze, są dla mnie wyjątkowym przeżyciem. - To niezwykłe, że jeszcze po tylu latach możemy się spotykać i cieszyć przyjaźnią księdza - mówi Anna Steckiewicz, była uczennica księdza Pecolta, zamieszkująca obecnie w Krakowie. - Za rok mija sześćdziesiąt lat od zdania matury, a my w miarę możliwości i oczywiście stanu zdrowia spotykamy się cyklicznie. Ksiądz zawsze przyjmował nas u siebie w mieszkaniu - wspomina pani Anna. - Pamiętam, że w zeszłym roku nie czuł się najlepiej, dlatego odwiedziła go tylko dwuosobowa delegacja. Co sprawiło, że nadal utrzymują kontakt ze swoim katechetą? - Dopiero po jakimś czasie mogłam powiedzieć, że ksiądz Tadeusz Pecolt jest niezwykłym kapłanem - wyjaśnia Anna Steckiewicz. - Ujął mnie swoją prostotą. Gdy byłam jeszcze młodą dziewczyną, nie przywiązywałam zbytniej uwagi do głoszonych przez księdza kazań. Dopiero z biegiem czasu do nich dorosłam. Ujmował nas tym swoim bezpośrednim sposobem bycia. Kazania księdza były dość specyficzne, choć zawsze wygłaszane w sposób bardzo prosty. Mówił przede wszystkim o miłości do ludzi, o stosunku do drugiego człowieka, o tym że Chrystusa każdy z nas ma w sercu. To człowiek głębokiej wiary. Zawsze podkreśla swoje oddanie Chrystusowi, który daje mu siły do życia.