W styczniu 2002 r. "Gazeta Wyborcza" i Radio Łódź ujawniły, że w łódzkim pogotowiu handlowano informacjami o zgonach, a, być może, celowo zabijano pacjentów. Media podały, że istnieją poszlaki, iż niektórym chorym podawano pavulon, lek zwiotczający mięśnie, co powodowało ich śmierć. - Na pewno jest to pewien przełom w sprawie. Przede wszystkim jest to jednak wynik ciężkiej, żmudnej pracy procesowej - powiedziała dzisiaj rzeczniczka prokuratury Małgorzata Glapska-Dudkiewicz. Wyjaśniła, że zarzuty zostały oparte na podstawie zgromadzonego materiału dowodowego, w tym m.in. wyników badań Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie, który analizował kilkadziesiąt przypadków zgonów pacjentów pogotowia budzących największe wątpliwości prokuratury. Andrzejowi N. łódzka prokuratura postawiła w sumie pięć zarzutów: dwóch zabójstw pacjentów z "pobudek, zasługujących na szczególne potępienie", usiłowanie zabójstwa, przyjęcie łapówki w kwocie co najmniej 30 tys. zł w zamian za informacje o zgonach pacjentów oraz fałszowanie recept na pavulon. Według prokuratury, sanitariusz miał dokonać tych czynów w latach 2000 i 2001. Andrzej N. przyznał się do winy, za co grozi mu kara dożywotniego więzienia. Wczoraj został aresztowany na trzy miesiące. Śledztwo w sprawie afery w łódzkim pogotowiu prowadzone jest w dwóch głównych kierunkach. Pierwszy dotyczy korupcji, drugi - pozbawiania życia pacjentów poprzez stosowanie niewłaściwej terapii medycznej, bądź niewłaściwych leków. W związku z tym ostatnim wątkiem do tej pory postawiono sześciu lekarzom pogotowia zarzuty narażenia pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Andrzej N. jest pierwszym pracownikiem pogotowia, któremu postawiono zarzut zabójstwa. Szef Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego Tomasz Selder (podejrzany w sprawie łódzkiego pogotowia - PAP) był zaskoczony zarzutami postawionymi sanitariuszowi. Dodał, że "wśród sześciu lekarzy, którym wcześniej postawiono zarzuty narażenia pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, a nie zabijania, są lekarze, z którymi jeździł sanitariusz". Prokurator Małgorzata Glapska-Dudkiewicz powiedziała, że obecnie nie może potwierdzić tej informacji, ale "być może tak było". Komentując fakt postawienia zarzutów N., powiedziała, że "ten przypadek to o jeden za dużo". Dodała, że sprawa będzie wyjaśniana dalej, bez względu na to, jak długo będzie trwało to postępowanie i jakie będą jego koszty. W tzw. wątku korupcyjnym do tej pory zarzuty wręczania lub przyjmowania łapówek w zamian za informacje o zgonach pacjentów przedstawiono 42 osobom - pracownikom pogotowia oraz właścicielom i pracownikom firm pogrzebowych. Większość pracowników pogotowia nie chciała wypowiadać się na temat aresztowanego sanitariusza. Tylko nieliczni powiedzieli, że informacją o postawieniu mu zarzutów są zaszokowani. Mają obawy, aby nie powtórzyła się sytuacja z początku 2002 roku, kiedy po ujawnieniu afery na łódzkie pogotowie "posypały się gromy". Według prokuratury, w związku ze sprawą w łódzkim pogotowiu pokrzywdzonych może być blisko 20 tysięcy osób - członków rodzin zmarłych pacjentów pogotowia. Akta śledztwa liczą już ponad tysiąc tomów. Andrzej N. nie pracuje już w pogotowiu. W maju 2002 roku został zwolniony dyscyplinarnie z pracy za picie alkoholu na terenie zakładu. Jak pracownicy pogotowia przyjęli najnowsze informacje w sprawie nekroafery, posłuchaj w relacji reporterki RMF Darii Grunt: