43-latek ma być w środę przesłuchiwany w prokuraturze. - Istnieją podejrzenia, że właściciel ubojni prowadząc działalność nadzorowaną, nie spełniał wymogów weterynaryjnych i produkowane przez niego mięso było złej jakości i nie spełniało parametrów zdrowotnych. Ustalamy, jaka była skala procederu - powiedział we wtorek rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania. W miniony weekend przy wjeździe do jednej z ubojni w okolicach Białej Rawskiej policja skontrolowała transport bydła, które miało trafić do ubojni. Zgodnie z dokumentami przewożonych powinno być 25 sztuk bydła. Jak się okazało, były 24 sztuki, z czego aż dziewięć zwierząt było martwych. Pozostałe zwierzęta, które przeżyły transport, były w bardzo złym stanie. Część z nich miało złamania; większość była poobijana, nie była w stanie samodzielnie opuścić części ładunkowej tira. Z dokumentów wynika, że bydło było zakupione prawdopodobnie od hodowców indywidualnych, a transport przyjechał z terenu województwa kujawsko-pomorskiego. W poniedziałek policja zabezpieczyła samochód-chłodnię z 18 tonami mięsa, które prawdopodobnie zostało wywiezione z ubojni. Mięso było w różnym stadium przetworzenia, ale po badaniach i identyfikacji mięsa przez inspekcję weterynaryjną stwierdzono, że było to mięso wołowe. Chłodnia - według śledczych - była zaparkowana w pobliżu stacji diagnostycznej, która również należy do właściciela ubojni. Powiatowy Lekarz Weterynarii zdecydował o zabezpieczeniu ładunku, a 43-letni właściciel zakładu został zatrzymany do dyspozycji prokuratury. Obecnie trwają oględziny samochodu-chłodni i badania 18 ton mięsa, które mają wykazać, czy pochodzi ono od krów zdrowych, padłych, czy też uśmierconych w humanitarny sposób w ubojni. Jak poinformowała we wtorek policja, 43-letni przedsiębiorca usłyszał już wstępne zarzuty oszustwa, a także naruszenia przepisów karnych ustawy o ochronie zdrowia zwierząt i zwalczania chorób zakaźnych zwierząt. - Przedsiębiorcy przedstawiono zarzuty przyjmowania bydła pourazowego, które mogło być leczone środkami farmakologicznymi, a które po uboju i jego rozbiorze wprowadzał do obrotu jako towar pełnowartościowy. Za oszustwo grozi kara do 8 lat pozbawienia wolności - wyjaśniła rzeczniczka łódzkiej policji podinsp. Joanna Kącka. Policjanci zapowiadają wystąpienie do prokuratury o wniosek dotyczący tymczasowego aresztu dla podejrzanego. Śledczy wyjaśniają, dlaczego w transporcie, który jechał 3,5 godziny, było aż dziewięć padłych zwierząt, czy bydło było zdrowe, miało wymagane badania i czy wcześniej takie transporty również trafiały do tej ubojni. Śledztwo prowadzi Prokuratura Rejonowa w Rawie Mazowieckiej. 43-latek złożył wyjaśnienia na policji, prokuratura na razie nie ujawnia ich treści. W środę ma być przesłuchany w prokuraturze, która ostatecznie zdecyduje, jakie usłyszy zarzuty. Zabezpieczono też m.in. monitoring z terenu ubojni, przesłuchiwani są jej pracownicy, śledczy zamierzają także przesłuchać pracowników firmy transportowej z woj. kujawsko-pomorskiego. Prokuratura zabezpieczyła wszystkie padłe zwierzęta; we wtorek przeprowadzane są ich sekcje. Od wszystkich zwierząt pobrano wycinki mózgu do badań, które przeprowadza inspekcja weterynaryjna. Prokuratura czeka na ich wyniki. Główny Lekarz Weterynarii Janusz Związek w rozmowie przyznał, że po raz pierwszy spotkał się z sytuacją "uboju upozorowanego". Bo - jak mówił - tak trzeba nazwać tę sytuację, w której padnięte zwierzęta wieziono na ubój. - To jest działalność przestępcza. To kolejny dowód na to, że nie można do końca ufać niektórym przedsiębiorcom - powiedział. Jak dodał, zakład został zamknięty. Prowadzone są badania "co do gatunkowości mięsa jak również, czy nie było stwierdzonych w tym mięsie antybiotyków". - Nas zastanawia jeszcze fakt, dlaczego próbowano ukryć to mięso i podroby. (...) Jeżeli ktoś z magazynu wywozi towar, to zachodzi domniemanie, że ten towar jest nielegalny. Musimy to wszystko sprawdzić - mówił Związek. Zwrócił uwagę, że do badania zwierząt w tej rzeźni - zarówno przed jak i po ich uboju - byli wyznaczeni lekarze. Będą oni przesłuchiwani przez policję jak i inspektorów weterynarii. Zabezpieczono również w tej sprawie dokumentację od początku tego roku. - Należy też porównać dokumentację przywozową zwierząt i sprawdzić czy pochodziły one faktycznie z tych gospodarstw, które były tam wskazane. Czy nie doszło tu do jakiegoś fałszerstwa - powiedział Główny Lekarz Weterynarii.