Michał K., mieszkaniec położonego w powiecie piotrkowskim Łęczna, został bestialsko pobity. W wyniku zdarzenia po czterech dniach zmarł w szpitalu. Trwa proces sądowy oskarżonego o pobicie mieszkańca tej samej miejscowości, tymczasem żona zmarłego wraz z pięciorgiem dzieci wciąż nie może uporać się z tym, co ją spotkało. Ostatni wspólny wieczór W poprzednim numerze "Tygodnia" pisaliśmy o tragicznym w skutkach pobiciu mieszkańca miejscowości Budków. Niestety, jak się okazuje, nie jest to historia odosobniona. Niemal całą feralną sobotę,pan Michał, mieszkaniec Łęczna położonego w powiecie piotrkowskim, spędził w domu. Wieczorem, między godz. 20:00 a 21:00 udał się do sklepu oddalonego od domu o kilkaset metrów. - Nie było go około pół godziny, ale mnie się jakoś wydawało, że to trwa za długo - wspomina pani Agnieszka, żona pana Michała. - Nie wiem, może przeczuwałam, że stanie się coś złego. Wychodziłam na podwórko, patrzyłam, czy może już nie wraca. Wreszcie ktoś podwiózł go czerwonym samochodem pod naszą furtkę - mówi pani Agnieszka. Pan Michał został przywieziony do domu przez znajomych ze wsi ich samochodem. Choć zachowywał się inaczej, niż zawsze, ani on, ani jego żona nie wiedzieli jeszcze, że to ich ostatni wspólny wieczór w domu. Już się nie obudził Kiedy pan Michał wszedł do domu, usiadł na brzegu łóżka i ukrył twarz w dłoniach. Na pytania żony, czy coś się stało i czy źle się czuje, odpowiedział, że boli go ząb. Ponieważ na taki właśnie ból cierpiał przez ostatnich kilka dni, żona powiedziała mu, żeby się położył. Tej nocy pani Agnieszka słyszała zwyczajne chrapanie śpiącego w drugim pokoju męża, nic więc nie wzbudziło jej podejrzeń. Nazajutrz okazało się, że pan Michał nie wstaje, choć zwykle wcześnie się budził. - W niedzielę rano zdziwiło mnie trochę, że mąż jest jeszcze w łóżku - wspomina pani Agnieszka. - Zawsze wcześnie wstawał i palił papierosa, czasem parzył mi kawę, a w niedzielę gotował obiad, bo taki miał zwyczaj - wspomina pani Agnieszka. Próbując obudzić męża, stwierdziła, że śpi w takiej samej pozycji, w jakiej zasypiał poprzedniego dnia. Okazało się, że przy jego twarzy poduszka zaplamiona jest krwią. Natychmiast wezwała pogotowie. Jej mąż już nigdy się nie obudził. Zginął za czterdzieści złotych? O tym, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru, pani Agnieszka dowiedziała się później. Jak się okazało, zdecydowanie za późno, żeby móc znacząco wpłynąć na bieg wydarzeń. - Nie wiem, dlaczego mąż nie powiedział mi od razu, że został pobity pod sklepem - mówi pani Agnieszka. - Nie wiem, czy wiedział, co się stało i nie chciał powiedzieć, czy podczas pobicia stracił przytomność i faktycznie nie wiedział, co się stało i dlaczego. Kiedy znajomi ze wsi podwieźli go do domu, byłam na podwórku i słyszałam fragment rozmowy między nimi dwoma i moim mężem. Z pojedynczych słów wynikało, że chodziło o jakieś czterdzieści złotych - przypomina sobie kobieta. Dopiero później wdowa dowiedziała się, że bójka pod sklepem, w której wyniku zmarł jej mąż, mogła mieć związek właśnie z owymi czterdziestoma złotymi, które zmarły był winien jednemu z mężczyzn znajdujących się tego wieczoru w pobliżu sklepu. - Nie znam wielu szczegółów z tamtych wydarzeń, bo mało kto z jego świadków chce powiedzieć, co tam się stało naprawdę - mówi kobieta. - W każdym razie człowiek, któremu mąż miał być winien pieniądze, zażądał ich zwrotu. Mąż nie miał z sobą takiej sumy, więc pewnie nie mógł oddać, a wtedy do sprawy włączył się pewien mieszkaniec naszej miejscowości i to on wraz z dwoma kolegami pobił mojego męża. Oskarżony utrzymuje, że mojego męża uderzył tylko raz, a krwiak w głowie powstał na skutek upadku Michała i tego, że uderzył o twarde podłoże. Nie wiem jednak, czy to wiarygodne zeznania, ponieważ zaraz po tym, kiedy pogotowie zabrało mojego męża do szpitala, pojechałam rowerem do sklepu, gdzie przebywał m.in. oskarżony. Powiedział wtedy, że poprzedniego dnia nic się nie stało, że Michał tylko kupił papierosy, małe piwo i wyszedł - mówi pani Agnieszka.