Marzycielem był od dziecka. Marzył o lataniu. Zaczynał od modelarstwa. Ale to był tylko początek. Chciał sam wzbić się w chmury. Spełnienie tego marzenia było raz bliżej, raz dalej. - Poszedłem do wojska, założyłem rodzinę, później była absorbująca praca. Wtedy nie było na to czasu - wspomina. Pojawiały się też inne przeszkody. Kilkanaście lat temu realizacja marzenia o lataniu wcale nie była taka prosta. - Trzeba było pójść na kurs szybowcowy, który był wstępem do zawodu lotnika w wojsku. Inaczej nie można było tego robić - mówi. Z biegiem lat sytuacja się jednak zmieniła. Pojawiły się alternatywy. Aby latać, wcale nie trzeba było zostawać zawodowym pilotem. Nie trzeba też było od razu pilotować samolotu. - Byłem kiedyś na nartach w Szczyrku. Zobaczyłem nad sobą lecącego na paralotni człowieka. Bardzo mi się to spodobało. Zdobyłem adres instruktora i tak się zaczęło - opowiada pan Ryszard. Ukończył specjalistyczny kurs. A później przez dwa lata w każdy weekend jeździł w góry i latał. Był rok 1995 r. - Mój numer licencji to 824. Byłem jednym z pierwszych. Dzisiaj przeszkolonych osób jest kilka tysięcy. Świat z góry Pan Ryszard przekonuje, że prawdziwy smak latania można poczuć właśnie na paralotni. - To nie to samo co samolot. Na paralotni jest się bliżej natury - tłumaczy. A jak wysoko można odlecieć? - Rekord Polski wynosi ponad 4 tys. metrów. Ja nad Radomskiem latałem na wysokości 2 tys. metrów. Latanie sprawia przyjemność wtedy, kiedy lata się albo bardzo nisko i można zajrzeć w okna znajomym, albo właśnie tak wysoko - mówi z uśmiechem. Latanie na duże wysokości niesie jednak ze sobą wiele niebezpieczeństw. - Przede wszystkim im wyżej, tym coraz zimniej, co 100 m jest 0,8 stopnia mniej. Na takie różnice temperatur trzeba się przygotować. Wznosząc się na te 2 tys. metrów, miałem na sobie specjalny kombinezon - tłumaczy. A jak z takiej wysokości wygląda Radomsko? - To są małe punkciki, jak mapa - opowiada. Start i lądowanie Do wystartowania paralotniarz potrzebuje kawałka łąki, najlepiej gdzieś poza miastem. Teren powinien być bez drzew. Radomszczanin najczęściej lata po niebie swojego rodzinnego miasta, ale nie tylko. Spotkać go można też w górach, szczególnie w Beskidzie Żywieckim. - Tam jest taka mekka paralotniarzy - mówi. Wyjeżdżał też poza Polskę. Wspólnie z innymi podobnymi mu zapaleńcami latał we Włoszech, Słowenii, a nawet na Wyspach Kanaryjskich. - To jest moja pasja. Latania nie traktuję w kategoriach sportowych, bo nie biorę udziału w zawodach, z nikim się nie ścigam. Latam dla własnej przyjemności - mówi. Ale żeby latać, trzeba mieć dobry sprzęt. Wbrew pozorom paralotnia po złożeniu wcale nie jest duża. Wygląda jak większa torba podróżna, dlatego można ją ze sobą brać nawet w najdalsze podróże. - Nowy sprzęt kosztuje średnio od 4 do 12 tys. zł. Mówię o samym skrzydle. Do tego potrzebna jest jeszcze uprząż, czyli to, w czym siadamy. Kupić trzeba jeszcze kombinezon, kask, specjalne urządzenie do mierzenia wysokości oraz napęd, jeżeli chcemy latać w terenie płaskim - wylicza pan Ryszard. Bezpieczne latanie Żeby latać na paralotni bezpiecznie, potrzeba przede wszystkim zdrowego rozsądku. - Nigdy nie ruszam się z domu z paralotnią, kiedy zbiera się na burzę. Burza dla paralotniarza oznacza śmierć. Nie może też być dużego wiatru, bo wtedy jest np. problem ze startem. Paralotnia lata średnio z prędkością 3-4 m na sekundę. Duży wiatr może po prostu spychać. Nigdy nie latam też ani zimą, ani nocą - tłumaczy radomszczanin. A czego w górze nie można przewidzieć? - Nie można przewidzieć np. turbulencji, a wtedy może być niebezpiecznie. Dlatego trzeba latać wtedy, kiedy nie ma dużych różnic temperatur - mówi paralotniarz. Ale i jemu zdarzyły się niebezpieczne zdarzenia. - Startowałem kiedyś z góry Żar, a na stoku tej góry jest elektrownia. Był silny wiatr czołowy. Nie miałem szans przelecieć. Awaryjnie wylądowałem na jej środku między kablami, słupami. Troszeczkę musiałem tłumaczyć się pracownikom tej elektrowni, ale wszystko skończyło się dobrze - wspomina. Ryszard Koper przyznaje, że mimo rutyny zawsze w górze jest odrobina strachu, napięcia, adrenaliny. Ale to właśnie te emocje skłaniają do latania. Reakcje z dołu Pan Ryszard mówi, że po tylu latach przyzwyczaił się już do tego, że ludzie na dole go pozdrawiają, machają. - Czasami znajomi mają pretensje, że im nie odmachałem, a ja po prostu nie zawsze wszystkich zauważę - mówi z uśmiechem. Kiedyś w Radomsku był sam. Dziś na niebie można czasem zobaczyć innych paralotniarzy. Nie rywalizują ze sobą, czasem nawet latają wspólnie. - To jest dopiero frajda - mówi pan Ryszard. - Jeden z kolegów ma paralotnię, na którą może zabrać pasażera. W ten sposób latał z nim mój syn. Tej pasji nie podziela jednak żona pana Ryszarda. - Leciała raz i powiedziała, że nigdy więcej. A jakie punkty, obiekty Radomska są widoczne najlepiej z góry? - Bardzo lubię robić zdjęcia. To moja druga wielka pasja. To, co w Radomsku przykuwa moją uwagę na górze, to np. tereny inwestycyjne, regularnie fotografuję budowę szpitala. Pięknie wygląda też kościół św. Lamberta - mówi pan Koper. Lot nad całym Radomskiem zajmuje... 15 minut. - W górze nie ma skrzyżowań, nie czeka się na światłach - żartuje pan Ryszard. Czasem zdarza się mu np. polecieć z wizytą do znajomych. Okazuje się też, że rozmówca "Gazety Radomszczańskiej" próbuje swoich sił nie tylko na paralotni. Skakał już ze spadochronem z 4 tys. m, lubi bungee, jeździ na nartach, pływa. Prowadzi bardzo aktywny tryb życia i nie marnuje z niego ani chwili. Jolanta Dąbrowska