Nagle coś z prędkością błyskawicy przejechało z lewej strony jej auta. W ułamku sekundy coś wyprzedziło ją z prawej. Pędziło równie szybko. - Mignęli tak niespodziewanie, że omal nie straciłam panowania nad kierownicą. Tak się przestraszyłam - opowiada pani Anna. Kilkaset metrów dalej za marketem Selgros przy ul. Hetmańskiej stało spore zbiegowisko. Tłumek gapiów z zainteresowaniem przyglądał się około pięćdziesięciu motocyklistom ubranym w skórzane kombinezony. Tuż obok na chodniku stały zaparkowane motory. Same superszybkie ścigacze. Reporterzy "Echa Miasta" poszli tym tropem. I rzeczywiście byli w miejscu, gdzie odbywają się nielegalne wyścigi motocyklistów. Policja nas nie dogoni Środa, około północy, ul. Rokicińska. Wśród gapiów są rozentuzjazmowane dziewczyny. Niektórzy "kibice" przyjechali na rowerach. Rozmowy dotyczą głównie wyczynów rajdowców. - Ostatnio wyciągnąłem dwieście dwadzieścia kilometrów na godzinę na jednym kole - chwali się chłopak w obcisłym skórzanym kombinezonie. Nikt nie stoi na czatach. Najwyraźniej rajdowcy nie boją się, że namierzy ich policja. - Policjanci czasami tu podjeżdżają, ale nic nie mogą zrobić, jeśli stoimy - tłumaczy czarnowłosy motocyklista. - Zdarzało się, że przyjeżdżali i tylko przyglądali się jak się ścigamy, a jedyne co mówili, to żebyśmy uważali, by się nie pozabijać - dodaje jego kolega ostrzyżony na jeża i solidnie umięśniony. - Ja mam gdzieś policję - podsumowuje butnie długowłosy chłopak w czarnej skórzanej kurtce. - Jak stoję, to mogą mi skoczyć. A jak depnę porządnie gaz, to dajcie mi patrol, który jest w stanie mnie dogonić... Dwie setki na jednym kole Jak wyglądał turniej? Najpierw emocje rozgrzewali "soliści". Pojedynczo po kolei kołowali w stronę Hetmańskiej, zakręcali za Selgrosem, by po chwili w mgnieniu oka rozpędzić motocykl do dwustu kilometrów na godzinę. I nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu ich maszyny mogą pędzić dużo szybciej, gdyby nie fakt, że trasę pokonywali na... jednym kole. Po wyczynach "solistów" ruszył właściwy turniej. Ścigali się dwójkami. Kto szybciej dojechał do mety przechodził do dalszej części zawodów. Przegrany odpadał z turnieju. W tym czasie po Rokicińskiej, choć rzadko, ale jednak jeździli zwykli kierowcy. Co na to policja - Nie ma takiej możliwości, by któryś z funkcjonariuszy biernie przyglądał się nielegalnym wyścigom. To żarty motocyklistów i zemsta za to, że policja utrudnia im te wygłupy - przekonuje podinspektor Mirosław Micor z Miejskiej Komendy Policji. - Od dawna walczymy z nielegalnymi wyścigami. I ta walka jest skuteczna. Kiedyś takie wyskoki były nagminne. Dziś zdarzają się sporadycznie. Policjanci przeganiali amatorów superszybkich motorów z kilku szerokich łódzkich arterii. Motocykliści z Piłsudskiego przenieśli się na aleję Włókniarzy, potem na Pojezierską i Zgierską. - Wykorzystywali każdy lepszy kawałek asfaltu - mówi Mirosław Micor. Jednak policja przyznaje, że od czasu do czasu ma sygnały o nielegalnych wyścigach w coraz to nowych miejscach. - Ale mamy na nich sposoby. Do przyłapania ich na gorącym uczynku są samochody z fotoradarem. Jeśli akurat nie łamali prawa, bo jedynie stali w licznej grupie, byli spisywani przez nasze patrole - tłumaczy podinspektor Micor. - Prowadzimy też akcję uświadamiania zagrożeń. Ostatnio policjanci zorganizowali wyścig na jedną czwartą mili. - Chcieliśmy dać okazję ścigania się w majestacie prawa - dodaje Mirosław Micor. W środę o północy w nielegalnym turnieju brało udział około 50 motocykli. Andrzej Adamczewski andrzej.adamczewski@echomiasta.pl