- Tu są małe dzieci, mamy czekać do poniedziałku na prąd bo dyrektor Zakładu Energetycznego skończył pracę? - mówiła podniesionym głosem kobieta trzymająca małe dziecko. - A co nas obchodzi konflikt pomiędzy tym panem a zakładem? Chcemy mieć prąd, po co nas miesza do swych spraw - mówiła inna równie zdenerwowana kobieta. Mieszkańcy mieli powód do niezadowolenia. . Około godziny 16.00 w piątek mieszkańcy kamienic przy Akademickiej byli już mocno zdenerwowani. - Była ekipa z zakładu i nic, przyjechała policja i nic, był nawet burmistrz, próbował rozmawiać z tym panem i też nic. Jak nie mieliśmy prądu tak nadal go nie mamy - mówił starszy mężczyzna. Inny zaś podkreślał, że przecież wszyscy mieszkańcy tych kamienic mają podpisane umowy z zakładem o dostawie energii elektrycznej, więc zakład powinien się z nich wywiązać. Grupa osób stojących na Akademickiej obserwowała jak burmistrz Łowicza Krzysztof Kaliński, który pojawił się tam po raz kolejny około 16, stał przed furtką Romana Życińskiego, by prosić go w ich imieniu o rozmowę. Miał nadzieję, że skłoni mężczyznę do wpuszczenie energetyków na posesję. Nic nie wskórał. Od niego i towarzyszącego mu członka Zarządu Powiatu Łowickiego Wojciecha Miedzianowskiego, mieszkańcy usłyszeli, że starosta Janusz Michalak czeka na pismo dyrektora zakładu energetycznego Piotra Pikulskiego ...., starosta mógłby wtedy .... . Ale ostatecznie okazało się, że będzie to i tak trwać do poniedziałku. Gdy burmistrz wrócił do mieszkańców Akademickiej relacjonował, że panu Życińskiemu jest bardzo przykro, że mieszkańcy nie mają prądu, ale on nie ma wyjścia. - Jak on faktycznie karze nam czekać na prąd do poniedziałku, to nikt z tych ludzi tu mieszkających mu nie powie dzień dobry - powiedział jeden z mężczyzn. - I nie ręczę, że tu w nocy nic się nie stanie, bo w końcu komuś puszczą nerwy. Sam Bogdan Życiński za pierwszym razem nie chciał z nami rozmawiać, odesłał nas do dyrektora Piotra Pikulskiego. Od wizyty dyrektora, uzależnił swoje dalsze decyzje w sprawie wpuszczenia energetyków na swój prywatny teren. Skontaktowaliśmy się więc z rzecznikiem Zakładu Energetycznego Łódź Teren, Bartoszem Wiśniewskim, prosząc o informacje, powiedział nam, że dyrektor złożył już pismo do starosty. Po chwili dyrektor Piotr Pikulski pojawił się jednak na miejscu. W towarzystwie burmistrza stanęli pod bramą Życińskiego, dzwoniąc i czekając, aż im otworzy. Burmistrz poszedł tam w roli arbitra i mediatora. Byli w środku dobre 15 minut. - To była męska, konkretna rozmowa, nie pozbawiona życzliwości - powiedział burmistrz. Z posesji pierwszy wyszedł burmistrz i kiwnął do mieszkańców porozumiewawczo głową. Chwilę później dyrektor Pikulski powiedział, że Bogdan Życiński zgodził się na jednorazowe - jak podkreślił - wejście na swoją posesję pracowników zakładu. Ci niemal od razu się pojawili, weszli do stacji i wymienili bezpiecznik. Trwało to 5 minut. Pikulski nie chciał nam wytłumaczyć, dlaczego tak długo trwało doprowadzenie do tak prostej naprawy i czy nie mógł interweniować osobiście dużo wcześniej. Zasłaniał się procedurami i natłokiem pracy spowodowanym nocną nawałnicą. Na pytanie, co oficjalnie i urzędniczo się stanie, jeśli dojdzie do kolejnej awarii na stacji i czy będzie to oznaczało kolejne problemy z naprawą, odpowiedział że dołoży wszelkich starań, by zakład dobrze się wywiązywał z zobowiązań, wynikających z umów podpisanych z odbiorcami o dostawie energii elektrycznej. W sprawie tła całej sytuacji, odesłał nas do rzecznika prasowego Zakładu Energetycznego Łódź Teren, mówiąc że przekazał mu wszystkie dokumenty dotyczące sprawy i że jest z nim w ciągłym kontakcie. Niestety rzecznik Bartosz Wiśniewski, nie powiedział nic więcej - Po konsultacji z moimi przełożonymi i dyrektorem zakładu w Łowiczu, mogę tylko powiedzieć, że przed sądem toczy się postępowanie, którego nie będziemy komentować. Bogdan Życiński, który zgodził się w końcu porozmawiać wyjaśnia, że nie miał wyjścia i musiał zamknąć swoją posesję przed energetykami. Otóż Zakład Energetyczny Łódź Teren wniósł do sądu sprawę o zasiedzenie fragmentu działki, na której stoi należąca do niego stacja. Stało się to w maju tego roku, czym Życiński był zaskoczony. Zdenerwował się jednak, gdy zobaczył uzasadnienie. Zakład uzasadnia w nim, że dotąd właściciel nieruchomości, bez problemu umożliwiał dokonywanie prac konserwacyjnych w stacji. Zdenerwowanie mu nie minęło, gdy pojechał na rozprawę do Łodzi. Ta odbyła się, choć nie pojawił się pełnomocnik energetyków. Wcześniej rozmawiał z łowickim Zakładem Energetycznym o dzierżawie tego terenu, chciał dostawać od niego rocznie 50 złotych. Od momentu, gdy toczy się sprawa chce 50 zł miesięcznie. Jak przyznał, nie ma nic przeciwko stacji transformatorowej na swojej działce, ale musi to zostać uregulowane. Przejęcie terenu pod nią nie wchodzi w grę, bo jak podkreślił, wraz ze stacją zabrany zostanie też fragment terenu wokół niej. A po jego zagrodzeniu przez zakład dojdzie do tego, że nie będzie mógł od ulicy Akademickiej wjechać na swoją posesję. A na to się nie zgodzi. tb