W ciągu 10 dni pokonali 1219 km. Do wyjazdu przygotowywali się niemal od początku roku, przed Bieszczadami na ich licznikach rowerowych był już w tym roku przebieg około 4 tys. kilometrów. 30 kwietnia wyjechali na Wyżynę Krakowsko-Częstochowską, zwiedzając Wolbórz, Szczekociny, Pilicę, następnie doliną Prądnika dojechali aż do Ojcowa. W ciągu 5 dni przejechali wtedy w sumie 602 km. - Podjazdów mieliśmy bardzo dużo, były długie i strome, ale to było dobre przygotowanie do Bieszczad - przyznaje Aleksandra Wnuk. Wtedy jeszcze nie było czynnych wiele młodzieżowych schronisk, które zwykle czynne są tylko w sezonie wakacyjnym. Udało im się jednak opracować trasę wycieczki tak, aby skorzystać z tych, które działają całorocznie. W Bieszczady Wnukowie wyruszyli 1 lipca, wcześniej wytyczoną i opracowaną trasą przez następujące miejscowości: Nowe Miasto nad Pilicą, Szydłowiec, Iłżę, Solec nad Wisłą, Zawichost, Sandomierz, Stalową Wolę, Rzeszów, Sanok, Solinę, Krosno, Jasło, Biecz, Bobrowę, Nowy Sącz, Piwniczną Zdrój, Mnisek nad Popradem (na Słowacji), Stary Sącz, Zakliczyn, Tuchów, Tarnów, Dąbrowę Tarnowską, Wiślicę, Pińczów, Kielce, Końskie, Opoczno, Inowłódz i Rawę Mazowiecką. Podczas wycieczki nie robili sobie ani jednego dnia przerwy od jazdy rowerem. Najkrótszy pokonany jednego dnia odcinek miał 71 km i było to z Sanoka nad Solinę i z powrotem, przy czym jazda na tej trasie była bardzo trudna, bo nie było ani jednego odcinka drogi na płaskim terenie. Najdłuższa przejechana rowerami trasa miała 204 km, wiodła z Kielc do Łowicza - tak więc był to powrót do domu. - Podczas tej wycieczki pobiłem rekord szybkości, jadąc 63,3 km/h z górki, na hamulcu - mówi Wacław Wnuk. Pani Aleksandra w okolicach Kielc jechała najszybciej 55,4 km/h. Uważa jednak, że było to zbyt szybko, bo bagaże zamontowane na rowerze niebezpiecznie się chwiały i groziło to utratą równowagi. - Bagaże wcale nie są ciężkie - mam tylko dwie sakwy i torbę zawieszaną na kierownicę. Zabieramy trochę ubrań i śpiwory, aby w schroniskach płacić taniej. Zwykle za pościel dopłacić trzeba 5 zł od osoby za jedną noc. Zrezygnowaliśmy w tym roku z karimat, bo nie są nam potrzebne. Pogoda była lepsza niż w Łowiczu - Pogodę mieliśmy lepszą niż w Łowiczu - mówi pani Aleksandra. - Gdy dzwoniliśmy do syna, on mówił, że w kolejna burza przetacza się nad Łowiczem. A my nie mieliśmy powodów do narzekań, bo była chłodna, typowo "rowerowa" pogoda, tylko ostatniego dnia zwolniliśmy, bo widzieliśmy, że zbliża się burza. Opowiadając o wycieczce Wnukowie podkreślają, że udało im się zwiedzić Sanok, do którego dojechali około godz. 14 i mieli sporo czasu na wycieczkę po mieście i okolicach, bo schroniska młodzieżowe czynne są dopiero od godz. 17. Zarówno okolice Sanoka, jak i Rzeszowa zapamiętali jako miejsca bardzo malownicze. Zatrzymywali się więc czasem w drodze, aby zrobić kilka zdjęć, popatrzeć na widoki. Bardzo strome wzniesienia pokonywali w okolicach Zagórza, za Sanokiem. Zdarzało się, że podjeżdżali z prędkością 8 km/h. Nigdy jednak nie zabrakło im sił tak, aby musieli zejść z roweru i pokonywać drogę pieszo. Dojechali do małej zapory na Sanie w Myczkowcach, potem wzdłuż rzeki do największej tamy w Solinie, która ma 82 m wysokości i ponad 600 długości. - Ludzi nad Soliną było więcej niż można spotkać na molo nad morzem - mówi Wacław Wnuk. - Jest tam dużo sprzętu pływającego - żaglówek, łódek wycieczkowych, rowerów wodnych i kajaków. Żona dodaje, że w wodzie widoczne były duże ławice ryb. - Tego dnia pogoda była przepiękna, a jak dzwoniliśmy do domu, syn mówił: "A u nas leje". Łowickim miłośnikom turystyki rowerowej bardzo podobały się Krosno i Jasło. Udało im się do obu miast wjechać na główne ich rynki, poczuć klimat tych miejsc, zwiedzić kościoły. Do listy tej dodać należy Stary i Nowy Sącz. Ale zapamiętają nie tylko miasta, bo także jazdę doliną Popradu. Droga wiodąca wzdłuż rzeki była bardzo wąska i prowadziła momentami po stromej i niebezpiecznej skarpie. Była miejscami tak podmyta przez wodę, że został z niej tylko jeden pas ruchu. Inne ciekawe miejsca to Bobrowa oraz Zalipie. Pierwsze z nich to miejscowość, która w tym roku otrzymała ponownie prawa miejskie. Ponieważ w tych okolicach nie brakuje koronczarek, wykonujących koronki tradycyjną metodą, przeplatając nitki nawinięte na kołeczki, jest tam nawet pomnik Koronczarki. Z kolei Zalipie to miejscowość, w której na elewacjach domów maluje się piękne motywy z barwnych kwiatów. Można je podziwiać nie tylko na starej, jedynej zresztą pozostałej do naszych czasów drewnianej chałupie, ale także na nowych domach czy nowym budynku ośrodka zdrowia. - W Bieszczadach byliśmy pierwszy raz. Była to piąta nasz górska wycieczka i na pewno najtrudniejsza - mówi pani Aleksandra. Ponieważ prowadzi skrupulatne notatki każdej przejechanej trasy, bez problemu wymienia główne miejsca poprzednich wycieczek: Łańcut, Przemyśl, Krasiczyn i Roztocze - w 2004 roku, Kotlina Kłodzka z Wambierzycami - w 2005 roku, Cieszyn, Wadowice, Kalwaria Zebrzydowska i Bochnia - w 2007 roku, Jelenia Góra i Karpacz - w 2008 roku. - To dla nas prawdziwa przyjemność i możliwość sprawdzenia się, która daje nam powody do satysfakcji - dodaje pan Wacław, opowiadając o kolejnej, udanej wyprawie na dwóch kółkach. Jeśli zdrowie im dopisze, z pewnością w przyszłym roku znów gdzieś daleko pojadą. mwk