Pomoc otrzymał i dzięki temu w minioną sobotę w areszcie odbyła się pierwsza rocznica powstania grupy Anonimowych Alkoholików "Metanoja". Pomysłodawcą jej powstania był więzień Marek Wielebnowski. Jego historia pokazuje, że jeżeli ktoś chce, to może wyleczyć się z alkoholizmu. Problemy od dzieciństwa Problemy z prawem Marek Wielebnowski miał właściwie od dziecka. Jak mówi, przyczynił się do tego ojczym alkoholik. - Do więzień trafiają różni ludzie, ale przede wszystkim tacy, którzy nie mają odpowiednich wzorców do naśladowania - mówi Marek Wielebnowski. - Ja ich nie miałem od dzieciństwa. Mój ojczym był alkoholikiem. Od 7 roku życia zacząłem uciekać z domu, potem były zakłady poprawcze i więzienia. I tak do dzisiaj. W pewnym momencie dotarła do mnie jednak myśl, żeby skończyć z takim życiem, a przede wszystkim z nałogiem. Marek przebywał wtedy w zakładzie karnym w Strzelcach Opolskich. Odsiadywał karę 15 lat pozbawienia wolności. Poznał tam dwóch abstynentów, którzy od 10 lat nie pili. - Gdy ich poznałem, powiedzieli mi, że gdy kiedykolwiek będę potrzebował pomocy, wyjdę na wolność i będę samotny, to mam się zgłosić do grupy AA i o wszystkim im opowiedzieć - wyjaśnia pan Marek. I tak się stało. Po wyjściu z więzienia wrócił do domu. Był sam, po 6 miesiącach znalazł sobie grupę AA w Sulejowie, którą zresztą sam założył. Grupa "Świt" w Sulejowie otrzymała nawet dotację na funkcjonowanie. Niestety po roku, kiedy myślał, że wszystko jest już w porządku, znowu sięgnął po alkohol. I po następnym roku ponownie trafił do więzienia. Tym razem w Piotrkowie. Wystarczy powiedzieć - chcę! Więzienia to miejsce specyficzne i kieruje się swoimi zasadami. - Więzienia to samo dno - mówi pan Marek. - Ktoś mi kiedyś powiedział, że dopóki będę łamał prawo, prawo będzie łamało mnie. Był niewolnikiem więziennego stylu życia. Postanowił coś z tym zrobić, postanowił walczyć. - Znalazłem się za karatami i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić - mówi Marek Wielebnowski. - Nie czułem żalu, nie czułem wstydu, miłości, nic nie czułem. Jest to najgorszy stan w życiu człowieka, nie czuć nic. Człowiek nie wie, kim jest i po co żyje. To jest coś okropnego. Nie ma się nawet odwagi odebrać sobie życia. Nie umiałem sobie sam z tym poradzić, potrzebowałem pomocy. Nie chciało mi się żyć. Podniosłem się kiedyś z łóżka i napisałem prośbę do sądu o skierowanie mnie na przymusowe leczenie antyalkoholowe. Na moje szczęście sąd pozytywnie rozpatrzył tę prośbę i po trzech tygodniach znalazłem się na terapii antyalkoholowej. Po skończonej terapii wróciłem do więzienia. Poszedłem wtedy do mojego wychowawcy. Powiedziałem mu, że ma mi pomóc. Albo mi pomożesz, albo popełnię samobójstwo. A wtedy myślałem o tym poważnie. Wychowawca zapytał mnie: jak? Powiedziałem, że możemy stworzyć grupę AA. Miałem przyjaciół na wolności, m.in. ojca Andrzeja Lemiesza. Wystarczyło, że wychowawca poszedłby do nich i poprosił w moim imieniu o pomoc. Po tygodniu w drzwiach zobaczyłem ojca Lemiesza, który pogroził mi palcem i powiedział, że jeszcze sobie porozmawiamy. I tak, dziś obchodzimy pierwszą rocznicę powstania grupy AA. Nie chce krzywdzić bliskich - W Strzelcach Opolskich pracowałem w przedsiębiorstwie obuwniczym, a moje okna wychodziły na salę widzeń - mówi Marek Wielebnowski. - Przez 15 lat jedyne, o czym marzyłem, to mieć rodzinę. Udało mi się. Pół roku po wyjściu z więzienia poznałem wspaniałą dziewczynę. Urodził mi się synek, który teraz ma dwa lata. Gdy wchodziłem na salę rozpraw, zobaczyłem moje wówczas miesięczne dziecko. Wtedy poczułem, że jestem komuś potrzebny i mam dla kogo żyć. Przede wszystkim mam wspaniałą żonę, którą skrzywdziłem. Uświadomiłem sobie to właśnie w zamknięciu. Wiem, że muszę próbować. Mam na wolności przyjaciół, na których się nie zawiodłem. Ci w więzieniu mnie zawiedli. Ojciec Andrzej powiedział mi kiedyś, że życie jest, jakie jest, ale muszę coś z nim zrobić, bo nie jestem stworzony do siedzenia w więzieniu. To słowa, które przełamują. W areszcie też można - To pierwsza rocznica powstania grupy Anonimowych Alkoholików w jednym z oddziałów mieszkalnych - wyjaśnia Paweł Gawrosiński, rzecznik piotrkowskiego aresztu. - Dokładnie jest to oddział dla recydywistów penitencjarnych. Obecnie grupa ta liczy 16 skazanych. W wyniku wstępnych ustaleń, czyli właściwie zasad, na jakich ta grupa będzie funkcjonowała, zostało zawarte porozumienie o współpracy pomiędzy oo. Jezuitami a piotrkowskim aresztem. I od tamtej pory, bardzo regularnie, bo co tydzień, działa grupa AA. Grupę prowadzą piotrkowscy jezuici i osoby ze stowarzyszenia Klub Abstynenta "Nowa Droga". Mitingi, które odbywają się w soboty, trwają około 2 godzin. Na co dzień jest to grupa zamknięta, jednak czasami organizowane są spotkania otwarte. Tak jak dzisiaj, kiedy to do skazanych przychodzą rodziny i również uczestniczą w mitingu. I choć w zamknięciu łatwiej jest podjąć decyzję o zaprzestaniu picia, nie zawsze tak jest. - Wstępnej selekcji dokonywali pracownicy AŚ (wychowawca i psycholog) - dodaje Paweł Gawrosiński. - Oni prowadzili rozmowy z potencjalnie zainteresowanymi skazanymi, u których dostrzegaliśmy taki problem. Jednak chęć uczestnictwa w zajęciach musieli wyrazić sami skazani. - Nikogo nie trzeba było namawiać do udziału w mitingach - dodaje Marek Wielebnowski. - Samemu też by mi się nie udało. Pomogli mi koledzy więźniowie. Skoro ja mogłem, inni też. Przede wszystkim musi być chęć. Chęć powiedzenia przegrałem, ale chcę spróbować. Jeden z nas nie wygrał, zmarł. Miał 33 lata. Zapił się na śmierć. Jednak, jak widać, są i tacy, którym się udaje. Pomogli przyjaciele Udało się. Ojciec Andrzej, ojciec Tadeusz, pani psycholog, wychowawca to osoby, które bardzo pomagają więźniom, nie żądając w zamian niczego. Pan Marek szczególne słowa wdzięczności kieruje w stronę ojca Andrzeja Lemiesza, jezuity, który postanowił im pomóc. - Odpowiedziałem na prośbę, zaproszenie skierowane z piotrkowskiego aresztu - mówi jezuita ojciec Andrzej Lemiesz. - Za posłańca wybrano jednego z wychowawców, który zaangażował się w tę sprawę. Usłyszałem głos, który zawołał, że taka grupa jest potrzebna właśnie w areszcie. Na początku, przychodząc tutaj, myślałem, że ta nowa inicjatywa nie potrwa długo. Na szczęście pomyliłem się. Będąc na mitingach, słuchając tego, co jest w środku aresztu i we wnętrzu człowieka, odkryłem dopiero, że jest to wierzchołek góry lodowej i jak potrzebne są takie spotkania. Dodajmy, iż ponad 90% przestępstw w Polsce popełnianych jest pod wpływem alkoholu. Jest to więc także zadanie resocjalizacji, aby uratować te osoby, żeby ponownie nie trafiły do więzień. - Alkoholizm jest jedną z najstraszniejszych chorób, która dotyka nie tylko chorującego, ale również jego najbliższych - dodaje ojciec Lemiesz. - Rodziny przestają ufać alkoholikom. Dobrze, że w niektórych mitingach uczestniczą rodziny. Ta integracja z bliskimi jest bardzo potrzebna. Więzień wychodzi na wolność, a tam wkracza w określone środowisko, które również musi go wspierać. Alkoholik wie, że jak chce być trzeźwy i wyjść z nałogu, to tylko poprzez pomaganie drugiemu człowiekowi. W ten sposób sam również pomaga sobie. W każdym z nich jest to pragnienie wyjścia z nałogu, ale z drugiej strony każdy z nich jest słaby. I takie właśnie zaangażowanie się w pomoc drugiemu człowiekowi daje możliwość trwania w trzeźwości. Jest to dla mnie również ubogacenie, ja od nich też się wiele nauczyłem. *** Markowi Wielebnowskiemu zostały jeszcze 3 lata odsiadki. - Mam pozwolenie od wychowawcy, aby przychodzić do więźniów i im pomagać, aby wytrwali - mówi Marek Wielebnowski. - Myślę, że tym razem mi się uda. Już nie muszę walczyć z nałogiem. Posiadam wiedzę na temat tego, jak sobie radzić ze swoimi problemami. Poza tym dowiedziałem się, że mogę. Mój przypadek nie jest przypadkiem odosobnionym. Takich jak ja jest wielu. Wiem, że sam sobie nie poradzę, ale na wolności czekają na mnie przyjaciele, którzy mi pomogą. Odrodziłem się na nowo. Mam synka, który czeka na mnie. A nie chciałbym, żeby mój syn przekroczył kiedyś tę więzienną bramę. Na to nie miałbym już siły.