Okoliczności pożaru, w którym poważnie poparzona została dwójka dzieci wyjaśniają śledczy z Łodzi. Stan chłopców jest stabilny. Samochód zostanie zbadany przez biegłego ds. pożarnictwa i mechaniki samochodowej. Według wstępnych ustaleń doszło do zaprószenia ognia w środku samochodu. W jaki sposób, tego jeszcze nie wiadomo. Policja nie wyklucza, że mógł to być niedopałek. Prokuratura nadal przesłuchuje świadków. Matka dzieci została już przesłuchana. Kobieta twierdzi, że w samochodzie nigdy nie paliła. Auto należało do dziadka dzieci, więc mężczyzna na pewno zostanie przez nas przesłuchany - informuje Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. Do tragicznego wypadku doszło w czwartek przed południem w okolicach szkoły podstawowej przy ulicy Konopnickiej w Skierniewicach. 25-letnia kobieta, która przyjechała odebrać ze szkoły córkę, zostawiła w samochodzie dwóch małych synów. Kiedy wróciła, zobaczyła wewnątrz samochodu dym. Kuba i Bartek są w śpiączce Nieprzytomne dzieci z objawami zaczadzenia i poparzeniami przetransportowano śmigłowcami do łódzkiego szpitala przy ul. Spornej. Są w śpiączce farmakologicznej. Stan Kuby i Bartka nie zmienił się w nocy. To dobra wiadomość, bo lekarze raczej mogli spodziewać się pogorszenia niż poprawy. Chłopcy mają dotkliwie poparzone głowy, dłonie i ręce. Dotkliwie, bo na skórę działał bezpośrednio płomień. Najtrudniej jest jednak leczyć oparzenia płuc, jakich doznały dzieci. Gorące powietrze spowodowało, że bracia nie mogą samodzielnie oddychać i - jak przewiduje profesor Piotrowski, który opiekuje się chłopcami - tak będzie jeszcze co najmniej przez kilka tygodni.