Dlaczego zdecydował się Pan zostać aktorem? Vigo Mortensen: - Sam chyba do końca tego nie wiem. W młodości pisałem wiersze i krótkie opowiadania, później było malarstwo i robienie zdjęć. W pewnym momencie te dwa ostatnie zajęcia przestały mi wystarczać do wyrażenia siebie. Stąd decyzja o aktorstwie, choć nigdy o nim nie marzyłem. Tak po prostu potoczyło się moje życie. Jednak gdy zdecydowałem się na ten zawód, kosztowało mnie to wiele pracy, ale dzięki temu z tego co robię, mam dużo satysfakcji. Czym dla Pana jest aktorstwo? - To postrzeganie świata poprzez wcielanie się w inne postacie. Często w ten sposób bawią się dzieci. Dorośli natomiast tego unikają, a nawet boją się, i uważam, że to źle, bo dużo przez to tracimy. Dlatego ja, będąc aktorem, jestem momentami jak dziecko, które stara się inaczej patrzeć na to, co je otacza. Z drugiej strony, dzięki temu, że gram w filmach, mogę dużo podróżować i przyjeżdżać do takich miejsc jak Łódź. Mam nadzieję, że nie zostanie ona nagle zbombardowana, bo bardzo chciałbym, by za rok znów mogło się tu pojawić tylu wspaniałych gości. Zaskoczył Pan wiele osób, gdy w filmie "Indiański biegacz" bardzo dobrze mówił po rosyjsku. - Zawsze dobrze staram się przygotowywać do roli, którą zagram. Kiedy dowiedziałem się, że mój bohater w "Indiańskim biegaczu" jest rosyjskim gangsterem, nie poprzestałem na nauce tego języka, ale pojechałem również do Rosji. Nie tylko do Moskwy, ale i do Jekaterynburga, gdzie wynająłem samochód, dużo chodziłem po ulicach, słuchałem jak mówią ludzie, którzy tam mieszkają, jak się zachowują, a wszystko po to, by lepiej zagrać tę postać. Rola Aragorna we "Władcy pierścieni" też wymagała tak dużej pracy? - Nie znałem Tolkiena wcześniej, znałem dużo legend skandynawskich i celtyckich, które, moim zdaniem, są obecne we "Władcy pierścieni". To mi pomogło w pracy nad tą rolą. Mało jednak kto zdaje sobie sprawę, że od pracy na planie filmowym bardziej wyczerpująca jest praca przy promocji filmu. Tak jak choćby teraz w przypadku "Appaloosy". Trzy dni temu byłem w Los Angeles, później we Francji, w Korei, a teraz jestem w Łodzi. Zagra Pan w dalszym ciągu "Władcy?", czyli w "Hobbitach"? - Co prawda nie ma tam mojej postaci, ale jak wiemy, w kinie wszystko jest możliwe. Robienie filmów to przecież biznes i ktoś może uznać, że warto, by Aragorn się tam znalazł. Jeżeliby do tego doszło, to oczywiście wolałbym sam znów zagrać tę postać. Czy jest jakaś rola lub film w Pana dorobku, który szczególnie Pan sobie ceni? - Nie ma czegoś takiego, bo każda rola czy film są dla mnie jednakowo ważne. Może gdybym miał coś szczególnie wyróżnić, to były filmy z Davidem Cronenbergiem, jak "Historia przemocy" i "Eastern Promises" czy hiszpański "Alatriste". Jednak ważne są dla mnie też te najnowsze pokazywane tu na festiwalu, czyli "Good" i "Appaloosa". Jest Pan wielkim fanem piłki nożnej. - Oczywiście. Kiedy kręciłem w Polsce w Łebie film Lecha Majewskiego "Ewangelia wg św. Harry'ego", to Dania została mistrzem Europy po tym, jak w ostatniej chwili zastąpiła Jugosławię. Mieszkałem przez kilka lat w tym kraju, a w Łebie grałem z miejscowymi w piłkę w duńskiej koszulce i byłem z tego bardzo dumny. W tej chwili z kolei najważniejszą dla mnie wiadomością jest to, że pewien klub argentyński, któremu kibicowałem, gdy mieszkałem w tym kraju w dzieciństwie, ma szansę na mistrzowski tytuł i wygrał bardzo ważny prestiżowy mecz ze swoim odwiecznym rywalem. Krzysztof Karbowiak