Łódź ma "szczęśliwą" rękę do donosów. W ubiegłym tygodniu prasa informowała o uruchomieniu specjalnego numeru telefonu, pod którym pacjenci mogą anonimowo informować o niecnych występkach lekarzy. Ale jest w mieście ciekawsza postać, która swoimi donosami zasypywała prezydenta miasta i radnych. Mowa o byłym komendancie straży miejskiej - Sławomirze Selidze. Słał anonimy, w których przedstawiał się jako mieszkaniec Retkini, Janowa, pani Stefania i... właściciel psa dobermana. Charakter pisma potwierdził biegły grafolog, więc pewne jest, że autorem jest właśnie Seliga. Na co skarżył się były, w czasie powstawania listów - urzędujący, szef straży miejskiej? A to ponarzekał m.in. na radnych i firmę kwiaciarską rodziny Skrzydlewskich, a to na pracę policjantów, ale przy okazji, jako "anonimowy mieszkaniec" nie omieszkał pochwalić swoich podwładnych. Dziś Sławomir Seliga pracuje na lotnisku Lublinek, gdzie dba o bezpieczeństwo portu lotniczego. Zapomniana melina Pewne jest za to, że - według polskiego prawa - anonimowy donos może być podstawą wszczęcia dochodzenia prokuratorskiego. Ale łódzkie prokuratury niejako z automatu przekazują listy od "Życzliwych" do sprawdzenia przez policję lub organy kontroli. - Dopiero później domagamy się wyników - mówi Krzysztof Kopania, rzecznik prasowy łódzkiej Prokuratury Okręgowej. - Postępowanie po anonimach rozpoczynamy niezwykle rzadko, a już kompletnie nie przypominam sobie, żeby dzięki takiej korespondencji na jaw wyszła jakaś grubsza sprawa. Wydawać by się mogło, że donosami zasypywana będzie policja, tym bardziej że przed dwoma laty w każdym komisariacie ustawiono specjalną skrzynką na informacje od obywateli. - Przez ten czas wpłynęło chyba jedynie 4-5 anonimów - przyznaje Witold Molga, zastępca komendanta VIII komisariatu policji przy ul. Wólczańskiej. - Żaden nie miał związku z rzeczywistością. Ale funkcjonariusze muszą "z urzędu" sprawdzić kwity. Więc gnają, żeby przekonać się, że sąsiad X nie ma zakładu produkcyjnego, że pani Y nie ma meliny w domu.