26-letni Piotr M. przepadł jak przysłowiowy kamień w wodę. Nie odbierał telefonu, nie dawał znaku życia. Przez cztery dni szukali go koledzy z pracy, sąsiedzi i znajomi - w sumie ponad sto osób. - Poszedł do przychodni na badania okresowe i już nie wrócił. Próbowałem się do niego dodzwonić, nadaremnie. Jestem w szoku, nie wiem co się mogło stać. Zachowywał się normalnie. Nie zauważyłem nic nadzwyczajnego w jego postępowaniu. Od jasnowidza dowiedziałem się, że syn nie żyje - powiedział ojciec Piotra. - Przeszukiwaliśmy wszystkie miejsca, które wydawały nam się podejrzane i w których mógł przebywać. Głównie niedokończone budowy, pola, rowy, krzaki, studnie kanalizacyjne, rzekę Strawę, miejsca pod wiaduktami, na torach... i nic - opowiada kolega Piotra. W poniedziałek rano, około godziny 8.00, znaleziono zwłoki młodego mężczyzny. Policja potwierdziła, że to ciało zaginionego Piotra. Najprawdopodobniej popełnił on samobójstwo.