Łukasz Cybulski był najbardziej egzotycznym laureatem konkursu. I nic dziwnego, bo jego bicykle to niecodzienny produkt. Są niemal identyczne jak te, które jeździły po Łodzi na przełomie XIX i XX wieku. Łukasz odebrał statuetkę ubrany w stylowy strój dziewiętnastowiecznego cyklisty. Nie krył wzruszenia. - Nie sądziłem, że kapituła doceni takiego pasjonata jak ja - mówił. Gdy opowiada o bicyklach, błyszczą mu oczy, a usta mimowolnie się śmieją. Jak zaczął je robić? - Majsterkowałem już w dzieciństwie. Pamiętam siebie jako brzdąca godzinami ślęczącego nad stosem metalowych sztabek, śrubek, nakrętek - wspomina. Od dziecka uwielbiał też jeździć na rowerze. - W podstawówce i liceum koledzy się śmiali, że ja i rower to jeden organizm - opowiada. Świetna reklama Na serio zainteresował się rowerami 10 lat temu. Badał ich historię, śledził technologiczne nowinki. Podglądał jak są skonstruowane miejskie rowery sprowadzone z Holandii, analizował możliwości najnowszych highendowych cacek z włókien węglowych i duraluminium. - A potem zacząłem pracować w firmie kolegi przy Orlej. Zajmowaliśmy się renowacją antyków, głównie mebli - opowiada Łukasz. Stąd już tylko krok do bicykli. - Nie wiodło nam się dobrze, pomyślałem więc, że trzeba wypromować firmę. Jeździłem na rowerze między uczelnią a zakładem i wpadłem na pomysł, że tabliczka z napisem "renowacja antyków" będzie świetną reklamą. Ale zaraz przyszło mi do głowy, że firmę renowującą antyki jeszcze lepiej zareklamuje antyczny rower. Tak w moim życiu pojawił się bicykl - wspomina. Los sprzyja pasjonatom W poszukiwaniu informacji o bicyklach zaczął przeszukiwać strony internetowe. - Kupić go nie było gdzie. No chyba że w USA, za ciężkie pieniądze - opowiada Łukasz. I wtedy niewiarygodny zbieg okoliczność naprowadził go na trop. W gazecie, którą przeglądał ojciec, Łukasz dostrzegł potężne koło. To było ogłoszenie o wystawie bicykli w Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie. Następnego dnia rano siedział w pociągu do stolicy. - Tam pierwszy raz widziałem bicykl na żywo. Spędziłem przy nim kilka godzin. Analizowałem każdy szczegół. Nie mogłem zrobić zdjęć, bo pilnowała mnie obsługa - uśmiecha się na to wspomnienie. Budowa pierwszego bicykla zajęła półtora roku. Wszystko robił ręcznie. Najtrudniejsze było potężne przednie koło o średnicy blisko półtora metra. - Nie było gdzie kupić szprych, więc kupowałem pręty i sam je gwintowałem. Sam konstruowałem i wykuwałem nyple - opowiada Łukasz. Jeszcze gorzej było z ogumieniem. Okazało się, że oryginalne bicykle miały pełne opony. - Znalazłem firmę, która mi je odlała. To jedyna część, której nie zrobiłem sam - dodaje producent. Cennym doradcą i pomocnikiem był ojciec Łukasza - Wojciech Cybulski. - Jest inżynierem. Pomógł zaprojektować i wykonać bicykl od strony technicznej - chwali ojca syn. Zakład renowacji nie doczekał się jeżdżącej reklamy. Upadł, ale... - Wpadłem na pomysł, by stworzyć firmę produkującą te niecodzienne pojazdy. Wystarczyło, że raz przejechałem się na moim bicyklu - wspomina Łukasz Cybulski. - To było niesamowite wrażenie! Tak fenomenalne, że postanowiłem zarazić tym ludzi. To się rozprzestrzenia O tym, że interes może wypalić, przekonał się na rynku w Krakowie. - Miałem już dwa bicykle. Z moim przyjacielem Sebastianem urządziliśmy pokaz jazdy. Ludzie oszaleli na nasz widok - wspomina Łukasz. Dziś spod jego ręki wyszło już kilkanaście bicykli. Kupili je klienci z Łodzi, Krakowa, Brodnicy, nawet z Francji. Teraz robi dwa pojazdy, które pojadą do Irlandii. Produkcja jednego zajmuje około miesiąca. Ceny zaczynają się od 4.500 zł. - Im bardziej ma być podobny do oryginalnych bicykli, tym jest droższy - tłumaczy Łukasz. Oprócz produkcji ma też firmę obsługującą imprezy. Prowadzi ją z żoną - Kasią. Robią pokazy jazdy w strojach z przełomu XIX i XX w. Uczą też jeździć na bicyklach. Wokół firmy Łukasza Cybulskiego skupili się też polscy miłośnicy jazdy na bicyklu. Tworzą nieformalny klub. Andrzej Adamczewski andrzej.adamczewski@echomiasta.pl