Decyzję o wstrzymaniu przyjmowania pacjentów szefowie szpitala podjęli już w ub. tygodniu. Spowodowana została trudną sytuacją finansową placówki. Szpital ma prawie 100 mln zł długu, a jego konta są zablokowane. Na pieniądze od szpitala czekają jego wierzyciele, których jest 70. - Gdyby szpital w Pabianicach skorzystał z pakietu ustaw zdrowotnych (autorstwa PO - red.), który został przez pana prezydenta zawetowany, to dzisiaj nie miałby komornika na koncie, on dzisiaj by się przekształcał (w spółkę prawa handlowego - red.). A pacjenci z Pabianic spaliby spokojnie, że następnego dnia nikt im nie karze jechać do Łodzi, żeby się leczyć. To jest pierwszy szpital, na którym ja mogę przystawić pieczątkę "prezydencki" - powiedziała w środę minister zdrowia Ewa Kopacz. - Pabianice to jest szczyt góry lodowej, w takiej samej sytuacji jest Gorzów Wielkopolski, w takiej sytuacji są wszystkie inne szpitale, gdzie firmy skupujące dług z taką chęcią w tej chwili wchodzą. Decyzja pana prezydenta i opozycji spowodowała, że dzisiaj nie mamy instrumentu, aby natychmiast im pomóc. Bo mój plan B będzie funkcjonował dopiero od przyszłego tygodnia, kiedy zatwierdzi go Rada Ministrów, ale jest jeszcze okres przekształcenia, który musi trwać kilka miesięcy - dodała minister. Kopacz w poniedziałek przyjechała do Pabianic i wraz z prezydentem miasta oraz dyrektorem szpitala przekonywała wierzycieli o szansie, jaką dla nich jest tzw. plan B, czyli rządowy program zakładający pomoc finansową dla samorządów, które zdecydują się na przekształcenie szpitali w spółki prawa handlowego. Po spotkaniu szefowa resortu poinformowała dziennikarzy, że "wierzyciele jednomyślnie powiedzieli, iż dają szanse szpitalowi", a to miało oznaczać odblokowanie kont. Już jednak wtedy dyrektor Barszcz ostrzegał, że plan się powiedzie jedynie wtedy, kiedy wszyscy wierzyciele zdecydują się na odblokowanie rachunków. - Niestety, mój czarny scenariusz się sprawdził. Co innego mówili na spotkaniu z minister, a co innego, jak wrócili do domów. Nadal mam zablokowane konta, czyli jestem w takim samym miejscu, w jakim byłem przed wizytą pani minister- powiedział w środę dyrektor. Przyznał, że na koncie szpitala jest obecnie 10 tys. zł. Tymczasem - jak twierdzi - aby placówka mogła przetrwać choć tydzień, potrzebuje 100 tys. zł. Barszcz jest zdecydowany pożyczyć te pieniądze, nawet od osób prywatnych, by zabezpieczyć leczenie. W związku z tragiczną sytuacją placówki nadal wstrzymane są planowe przyjęcia pacjentów, a przyjmowani są tylko ci w stanach zagrożenia życia i zdrowia. Sukcesywnie też wypisywani są do domu pozostali chorzy. - Jeśli nie leczymy, to też tracimy - dodał Barszcz. Dyrektor przyznaje, że jest zasmucony postawą wierzycieli. Jak twierdzi, potrzeba mu jeszcze kilku dni, aby zakończyć ostatecznie prace nad programem naprawczym dla szpitala i przedstawić go do oceny. Przypomniał, że w przyszłym tygodniu ma ruszyć rządowy plan B, że są zabezpieczone pieniądze. - Trzeba uwierzyć, że jesteśmy blisko wyjścia z tej trudnej sytuacji - mówił.