- Sytuacja jest dramatyczna. W Łodzi na 540 szkół w ostatnich latach wyremontowano zaledwie cztery - alarmowała Hanna Zdanowska, której niedawno jako wiceprezydentowi podlegała łódzka oświata. Okna zabite deskami - Budynki łódzkich szkół są w okropnym stanie - tłumaczy Hanna Zdanowska. - Przywołałam przykład naszego miasta podczas dyskusji o wykorzystaniu subwencji oświatowej. Zdaniem posłanki, Łódź i inne duże miasta dostają na oświatę za mało pieniędzy z budżetu państwa. - Analizowaliśmy raport NIK, który dotyczył między innymi sposobu wykorzystania środków. On mnie zatrwożył. Okazało się, że pieniądze, które dostaje Łódź nie wystarczają nawet na wynagrodzenia dla nauczycieli z pochodnymi. A gdzie wyposażenie szkół, pomoce naukowe, że o remontach budynków nie wspomnę - opowiada posłanka. - A według raportu są gminy, które nie wykorzystują subwencji. To dowód, że pieniądze są źle dzielone. Tymczasem gruntownych remontów wymaga większość łódzkich szkół. W najgorszym stanie są okna i elewacje budynków. Nieźle jest z dachami i podłogami. Dużo gorzej z ogrodzeniami i toaletami. - Gdy byłam prezydentem, skończyłam wymianę sanitariatów, według zaleceń sanepidu z 2000 roku. To spore opóźnienie - mówi Hanna Zdanowska. Do końca tego roku zostaną wymienione sanitariaty w połowie łódzkich szkół. Reszta - w ciągu najbliższych czterech lat. W najbliższym katastrofy stanie są szkoły budowane w latach 70. Wystarczy rzucić okiem na okna tych budynków. - Powiedzenie, że są pozabijane deskami jest bliskie prawdy - mówi Hanna Zdanowska. Niestety, bywa krucho nawet z tak podstawowymi rzeczami, jak: ławki i krzesła. - W ostatnich latach młode pokolenie dość mocno się zmieniło. Dzieci są większe, roślejsze. Niestety, muszą siedzieć w za małych ławkach, bo brak pieniędzy na wymianę wyposażenia. To rodzi problemy ze zdrowiem, zwłaszcza z kręgosłupami - wylicza posłanka. - Do tego pomoce naukowe w sporej liczbie pracowni fizycznych, chemicznych czy biologicznych pamiętają głęboki PRL. A bez tego nie można zarazić dzieci zamiłowaniem do przedmiotów ścisłych. Potem się dziwimy, że brak nam chętnych na uczelnie techniczne. Byle jak i z byle czego W ostatnich latach gruntowny remont przeprowadzono w czterech szkołach. To I i III LO, SP 174 i Gimnazjum przy Kopcińskiego. Co z pozostałymi? - Do katastrofy nam daleko, bo żaden z budynków nie zagraża bezpieczeństwu uczniów - uspokaja Dorota Szafran, zastępca dyrektora Wydziału Edukacji w Urzędzie Miasta. - Ale nie ma też zbytnich powodów do zadowolenia. I nie może być inaczej, jeśli trzeba się zmagać z zaległościami sięgającymi czterdziestu lat wstecz. Rzeczywiście najgorzej jest z budynkami stawianymi z wielkiej płyty na przełomie lat 70. i 80. Budowano je byle jak, byle gdzie i z byle czego. Do dziś nie były remontowane, często brakuje nawet planów. Jednym z najjaskrawszych przykładów jest Szkoła Podstawowa nr 34 na Widzewie. Budynek postawiono na podmokłym gruncie, do tego zanim zaczęły rosnąć mury, zasypano cześć fundamentów, więc pod częścią szkoły ich nie ma. - Niedawno rozeszła się podłoga o kilka centymetrów - przyznaje Dorota Szafran. W Wydziale Edukacji oszacowano, że na remont wszystkich łódzkich szkół potrzeba aż 500 milionów zł. - To cały roczny budżet łódzkiej oświaty. A nam nawet na pensje z pochodnymi nie wystarcza - dodaje Dorota Szafran. W ubiegłym roku miasto dopłaciło do edukacji 100 milionów zł. Jak znaleźć pieniądze? - Trzeba zacząć korzystać ze środków zewnętrznych, na przykład unijnych. Jednostka do pozyskiwania takich funduszy na szczęście powstała w Łodzi. Będą też pieniądze na zajęcia dodatkowe. Można za nie kupować pomoce na kółka zainteresowań i de facto doposażać szkoły. Mają też być pieniądze na ekologiczne źródła zasilania. To sposób, by przy okazji uzyskać dotacje na docieplenia szkół - wylicza Hanna Zdanowska. Andrzej Adamczewski