62-letni mężczyzna popełnił samobójstwo. Okazuje się, że skłonił go do tego jego własny syn. 29-latek znęcał się nad ojcem i to właśnie było powodem tragedii. Tak wygląda obraz po "bitwie", jaki wyłonił się z relacji przekazanej przez piotrkowską policję. Inną wersję wydarzeń przedstawiają okoliczni mieszkańcy, którzy znali ofiarę. Mieszkańcy Belzackiej opowiadają, że "syn zatłukł ojca na śmierć", zarówno oprawca jak i ofiara, według relacji, byli pijani. - Janek zawsze tu siedział całe dnie, na tym murku, no i popijał. Nikomu nie zawadzał - mówi mężczyzna, który znał ofiarę. - To niemożliwe, że on się powiesił. Ten jego syn to recydywista, pijak, klej wąchał. Siedział już za rozbój, za pobicie, za zniszczenie mienia. Pamiętam jak kilka lat temu zdemolował okoliczny bar. To przestępca znany wszystkim w okolicy - opowiada jedna z mieszkanek Belzackiej. Feralnego dnia (7 października) mieszkańcy bloku znajdującego się naprzeciw miejsca zamieszkania ofiary widzieli, jak syn zadaje ciosy własnemu ojcu. Z pewnością stąd wniosek, że Jan D. został pobity na śmierć przez własnego syna. Jednak jak poinformowała nas rzecznik prasowy piotrkowskiej policji Małgorzata Para, 29-letni syn ofiary odpowie jedynie za znęcanie się nad członkiem rodziny (artykuł 207 Kodeksu karnego), obecnie przebywa w areszcie. Grozi mu od 2 do 12 lat pozbawienia wolności. Jak twierdzi policja, sekcja zwłok wyraźnie wskazuje, że śmierć ofiary nastąpiła w wyniku powieszenia. O okolicznych wielbicielach taniego wina często mówi się, że nie są groźni, jedynie czasem zaczepiają przechodniów, prosząc o złotówkę na wino. Jednak okazuje się, że przede wszystkim są niebezpieczni dla samych siebie. O ulicy Belzackiej pisaliśmy na łamach "TT" kilka miesięcy temu. Artykuł z sierpnia był odpowiedzią na głosy mieszkańców ulicy, którym dawało się we znaki "specyficzne" otoczenie. Nie jest nowością, że kiedy zapada zmierzch, na Belzackiej wyłaniają się ze swoich "kryjówek" lokalni pijaczkowie, ludzie, którzy "od zawsze" wieczory i noce spędzają na ulicach, oddając się delektowaniu napojów wyskokowych. Wydawałoby się, że to zwykła rzeczywistość i nie ma w tym nic nadzwyczajnego, bo tacy ludzie wpisani są w obraz niemalże każdego miasta w Polsce, chociaż mieszkańcom Belzackiej daje się we znaki właśnie "żulernia" spod "Kwadratu". - Belzacka zawsze była rejonem zagrożonym, także ze względu na obecność dyskoteki. Ten rejon cały czas jest pod szczególną kontrolą - informuje Małgorzata Para. - Ostatnio byłam świadkiem, jak młodzi ludzie, tak ok. 15-16 lat, pili wino na placu zabaw. Jednak wygląda na to, że coś się zmieniło, bo po kilku minutach przyjechała Straż Miejska i rozpędziła to towarzystwo. Ostatnio nawet rzadziej widzi się okolicznych pijaczków. Może to także wynik częstszych interwencji policji i Straży Miejskiej. Chociaż trzeba przyznać, że w weekendy, kiedy są dyskoteki w tym klubie w "Kwadracie", nadal dochodzi do ulicznych awantur i wtedy rzeczywiście strach wyjść z domu - relacjonuje jedna z mieszkanek bloku przy Armii Krajowej. Według relacji mieszkańców na Belzackiej zrobiło się ostatnio spokojniej. Czy to, że ulica trochę opustoszała, to wynik częstszych interwencji policjantów i strażników miejskich czy na okoliczną "żulernię" podziałały echa tragedii zakończonej samobójstwem? A może po prostu nadchodzi zima, więc warunki atmosferyczne raczej nie sprzyjają wielogodzinnemu sterczeniu pod sklepem monopolowym z butelką wina w ręku. Aleksandra Stańczyk