Chodzi o opisywaną od 2009 roku przez media historię Beaty Grzybowskiej z Łodzi, która za 30 tys. zł urodziła syna i oddała biologicznemu ojcu oraz jego żonie, ale później chciała odzyskać dziecko. Pełnomocnicy ojca Kajetana i jego żony złożyli w sądzie wniosek o powierzenie władzy rodzicielskiej ojcu i ustalenie przy nim miejsca pobytu dziecka. Proces toczył się za zamkniętymi drzwiami w wydziale rodzinnym i nieletnich Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy. We wtorek łodzianka postanowiła zrezygnować z walki o dziecko i sąd pozbawił ją władzy rodzicielskiej. - W sprawie przede wszystkim liczy się dobro dziecka. I dlatego postanowiła zrezygnować. Zgodziła się na to, żeby sąd pozbawił ją władzy rodzicielskiej nad dzieckiem, żeby otworzyć drogę tamtej matce do adopcji dziecka - powiedziała pełnomocnik Grzybowskiej, mec. Maria Wentland-Walkiewicz. Przyznała, że walka o dziecko była bardzo nierówna, bo od ponad roku chłopczyk jest z ojcem i jego żoną, mówi do nich mamo i tato i zaczyna rozumieć, co się wokół niego dzieje. - Nie ma teraz sensu, żeby pojawiała się obca osoba. Ja również pracowałam nad tym, żeby pani Grzybowska zdecydowała się na to, żeby przestała walczyć o to dziecko. Również kwestie ekonomiczne grają rolę, bo ona nie ma tyle pieniędzy i takich możliwości, warunków, jak tamta rodzina - zaznaczyła adwokat. Łodzianka przyznała, że chce się skupić na wychowaniu dwójki swoich córek, bowiem łódzki sąd chce ograniczyć jej władzę rodzicielską. - Powiedziała, że niedawno zmieniła mieszkanie i chciałaby zamknąć drzwi za swoją całą przeszłością, i rozpocząć życie od nowa - przyznała Wentland-Walkiewicz. O wyroku napisał w środę dziennik "Polska The Times". Według Grzybowskiej, do zawarcia umowy o urodzenie dziecka obcej parze zmusiła ją trudna sytuacja finansowa. Kobieta wychowywała już w tym czasie dwie córki, opieki nad trzecią zrzekła się m.in. ze względu na jej zły stan zdrowia, w tym podejrzenie chorób genetycznych. Za urodzenie dziecka parze z Warszawy otrzymała 30 tys. zł. Jak relacjonowała łodzianka, parę, której miała urodzić dziecko, poznała poprzez agencję kojarzącą bezdzietne pary z matkami zastępczymi, ostatecznie jednak, jeszcze przed zajściem w ciążę, umowę z agencją zerwała i porozumiała się bezpośrednio z rodzicami. Jak twierdzi, z nimi żadnej umowy nie podpisała. Dziecko po porodzie trafiło do małżeństwa z Warszawy. Później Grzybowska tłumaczyła, że zmieniła zdanie w sprawie oddania dziecka, jeszcze będąc w ciąży, bo zrozumiała, że to jej dziecko. Według polskiego prawa matką jest kobieta, która urodziła dziecko, natomiast kwestie macierzyństwa zastępczego w takich przypadkach pozostają nieuregulowane.