Protest pielęgniarek z "Barlickiego" odbył się we wrześniu ub. roku i trwał 11 dni. Codziennie wydłużany był o godzinę. Jak powiedział Kopania, prokuratura - po zbadaniu sprawy - uznała, że protest został przeprowadzony wbrew przepisom ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. - Nie dochowano terminu powiadomienia pracodawcy o rozpoczęciu strajku. Ogłoszenie protestu powinno nastąpić na co najmniej pięć dni przed jego rozpoczęciem. Tymczasem nastąpiło to później" ? mówił rzecznik. Poza tym - jak dodał - w referendum strajkowym wzięło udział mniej niż 50 proc. załogi. Prokuratura postawiła czterem członkom zarządu związku zawodowego, który przeprowadził protest (w tym jego szefowej), zarzut kierowania nielegalnym strajkiem. Jednocześnie - jak powiedział Kopania - prokuratura skierowała do sądu wniosek o warunkowe umorzenie postępowania, uznając, że wina podejrzanych i społeczna szkodliwości czynu nie są "znaczne", a okoliczności przestępstwa nie budzą wątpliwości. Podczas trwającego 11 dni protestu strajkujące siostry zbierały się w holu szpitala. W tym czasie pacjentami opiekowali się lekarze, pielęgniarki oddziałowe oraz te, które nie przyłączyły się do akcji. Pielęgniarki domagały się podwyżki płac do poziomu 2- 3,5 tys. zł w zależności od stażu pracy i stanowiska. Po 11 dniach akcję zawieszono i zawarto wstępne porozumienie z dyrekcją. W międzyczasie szefowie szpitala złożyli doniesienie do prokuratury, bo ich zdaniem zachodziło podejrzenie, że strajk pielęgniarek mógł być nielegalny. Według dyrektora placówki prof. Piotra Kuny w referendum strajkowym wzięło udział mniej niż 50 proc. załogi. A taki jest wymóg ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Innego zdania były siostry, bo ich zdaniem w referendum wypowiedziało się ponad 75 proc. wszystkich zatrudnionych w szpitalu pielęgniarek, a tylko ta grupa zawodowa brała udział w proteście. I to upoważniło związek do rozpoczęcia akcji.