Stan Kuby i Bartka nie zmienił się w nocy. To dobra wiadomość, bo lekarze raczej mogli spodziewać się pogorszenia niż poprawy. Chłopcy mają dotkliwie poparzone głowy, dłonie i ręce. Dotkliwie, bo na skórę działał bezpośrednio płomień. Najtrudniej jest jednak leczyć oparzenia płuc, jakich doznały dzieci. Gorące powietrze spowodowało, że bracia nie mogą samodzielnie oddychać i - jak przewiduje profesor Piotrowski, który opiekuje się chłopcami - tak będzie jeszcze co najmniej kilka tygodni. Przyczyna pożaru to ciągle zagadka. - Zamknęłam samochód, żeby były bezpieczne i niestety okazało się, że było wręcz przeciwnie. Jeszcze żeby moje dzieci miały coś w rączkach, ale one spały. To jest niemożliwe, żeby one cokolwiek zrobiły w tym samochodzie, to jest po prostu niemożliwe! - mówiła zrozpaczona matka. Policja przesłuchała matkę Policja nie wyklucza, że będzie musiała jeszcze raz przesłuchać matkę 2-letniego Kuby i 3-letniego Bartka. Kobieta złożyła już zeznania, ale niewiele może powiedzieć na temat wczorajszego wydarzenia. Kobieta jest ciągle w szoku. Jak mówiła policjantom nie pamięta, czy zostawiła w samochodzie coś, co mogło wywołać pożar. Reporter RMF FM rozmawiał ze świadkiem tej tragedii. To nauczyciel WF-u. Kiedy Adam Mostowski usłyszał, że coś wydarzyło się przed szkołą, od razu wybiegł udzielić pomocy. - Przy samochodzie był już egzaminator WORD-u. Krzyknął: "Ratuj drugie dziecko". Było całe poparzone. Sprawdziłem - nie oddychał, krążenie też było niewyczuwalne - opowiada. Adam Mostowski podtrzymywał życie Kuby aż do przejazdu karetki. Posłuchaj relacji reportera RMF: