Najemcy, którzy mieszkają tam od 43 lat, czują się pokrzywdzeni i upodleni. Prezes tłumaczy, że decyzja o sprzedaży zapadła przed trzema laty, a najemcom dano możliwość wykupienia mieszkań, zanim ogłoszono przetarg. Gdy Zofia i Tadeusz Miziołkowie zamieszkali w budynku SKR, oboje byli pracownikami spółdzielni. Teraz są na emeryturach, ale nadal mają w budynku stałe meldunki. Uważają, że budynek jest w złym stanie technicznym, więc domagali się remontów. Przecieka w nim dach, są zniszczone rynny. Spółdzielnia remontów nie robiła, więc oni pisali pisma do Urzędu Gminy i Nadzoru Budowlanego. Przyszła kontrola, prezesa ukarano mandatem, ale prac żadnych w budynku nadal nie przeprowadzano. Nasza rozmówczyni przypuszcza, że wystawienie jej mieszkania na przetarg 20 grudnia było spowodowane tym, że sprowadziła kontrolę. Bo pozostałe mieszkania też spółdzielnia chce sprzedać, ale ich lokatorzy mieli czas na wpłacenie zaliczki do 31 grudnia. Ich nawet nie poinformowano o tym, że to termin ostateczny. Każdy najemca mógł kupić mieszkanie Prezes SKR Bogdan Maślanka uważa, że każdy z 4 najemców miał taką samą możliwość wykupienia mieszkania. Decyzję o ich sprzedaży Rada Nadzorcza podjęła 3 lata temu, o czym pisemnie poinformowani byli lokatorzy. Nie przystąpiono od razu do realizacji tej uchwały, bo konieczne było wydzielenie z majątku SKR działki, która potrzebna będzie mieszkańcom budynku. Trwało to dość długo, bo gmina nie miała aktualnego planu zagospodarowania przestrzennego. Gdy go przyjęto, formalnie dokonano podziału. Decyzję o cenie sprzedaży również podejmowała Rada, ustalono ją na 17 tys. zł. Porównując tę ceną nawet z kwotą 123 tys. zł, bo za tyle w 2003 roku SKR kupił budynek od Skarbu Państwa, uznać trzeba, że spółdzielnia nie chce zarobić na lokatorach. Choć było dwóch chętnych do kupienia całego budynku, co dla spółdzielni było rozwiązaniem korzystniejszym także finansowo, zdecydowano jednak dać szansę najemcom. Do końca roku mieli oni wpłacić 10 proc. zaliczki. Zdaniem prezesa chęć taką wyraziło tylko trzech najemców, ale jeden tego nie dopełnił. Dlatego w tym tygodniu ukaże się ogłoszenie o przetargu na sprzedaż kolejnego mieszkania - tym razem rodziny W., który ma odbyć się 1 lutego. Miziołkowie mówią, że zawsze deklarowali chęć zakupu mieszkania i nigdy tej deklaracji nie wycofali. Chcieliśmy kupić - My byśmy wykupili, ale nie za 17 tysięcy. Prezes mówi, że Rada jest władna i każdemu wyceniono tak samo - mówi Zofia Miziołek. Jej zdaniem to za dużo zważywszy istniejący stan budynku. Mieli nadzieję, że przetarg uda się odwołać. Ponieważ Rada Nadzorcza mogła odwołać przetarg bez podania przyczyny, jej przewodniczący Kazimierz Dubiel zwołał posiedzenie w przeddzień przetargu. Radni byli skłonni iść Miziołkom na rękę odwołując przetarg, ale pod warunkiem, że wpłaci tego samego do kasy spółdzielni 610 zł, co miało poryć koszty ogłoszenia prasowego o przetargu i diet członków Rady. Najemca miał na to czas do godz. 15.00, bo tak czynne jest biuro spółdzielni. O decyzji dowiedział się około 14.00, gdy przyszedł do prezesa. Kwoty takiej nie miał przy sobie i przez pół godziny nie zdołał jej przygotować. Następnego dnia pożyczył pieniądze na wadium, aby wziąć udział w przetargu. Przetarg odbył się, oprócz M. brał w nim udział mieszkaniec Sannik. Przebił on cenę wywoławczą o 5 proc. i przetarg wygrał. - Myślałam, że mi serce pęknie - mówi pani Miziołek o tym, co czuła po przetargu. - Nigdy nie powiedzieliśmy, że nie kupimy tego mieszkania, ale uważam, że wycena powinna być rzetelna, a wszyscy potraktowani tam samo. Nowy właściciel mieszkanie nabędzie za 17.850 zł, akt notarialny sprzedaży wszystkich czterech mieszkań ma być podpisany w ciągu dwóch miesięcy. Prezes SKR Bogdan Maślanka uważa, że lokale w budynku nie są luksusowe, ale ani opłaty, ani cena sprzedaży wygórowane nie są. Budynek pochodzi z 1965 roku i na pewno wymaga nakładów. Dużych remontów nigdy w nim nie przeprowadzano, bo spółdzielni na nie nie stać. Robiono tylko to, co było niezbędne: modernizację sieci elektrycznej, dach uszczelniony był około 7-8 lat temu. W mieszkaniu Miziołków gołym okiem widać jednak, że stropodach jest nieszczelny, po opadach robią się zacieki, w rogach tworzy się wilgoć i wchodzi pleśń. Z drugiej jednak strony użytkowania budynków spółdzielnie nie ma dużych wpływów. Czynsz za lokal o powierzchni 52 m2 od lipca ubiegłego roku wynosi 115 zł, a wcześniej było to 65 zł. Do 1980 roku najemcy tego budynku czynszu nie płacili. Miziołowie nie mogą uwierzyć w to, co się stało. Mają nadzieję, że przetarg zostanie unieważniony, a oni będą mogli kupić mieszkanie, w którym żyją od ponad 40 lat. (mwk)