Bartosz B. i Wiktor Sz. zostali skazani na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat. Wobec ówczesnego dyrektora łódzkiej fabryki Antonio S., dyrektora ds. produkcji Krzysztofa W. oraz kierownika zmiany Sławomira J. sąd orzekł kary jednego roku pozbawienia wolności i zawiesił ich wykonanie na trzy lata. Od oskarżonych zasądzono również zwrot części kosztów sądowych i zwrot kosztów zastępstwa procesowego oskarżycielki posiłkowej. W uzasadnieniu wyroku sąd podkreślił, że Antonio S., Krzysztof W. i Sławomir J. jako "osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo i higienę pracy w zakładzie nie dopełnili swoich obowiązków, przez co narazili swoich pracowników na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu". Zdaniem sądu dyrektorzy i kierownik zmiany nie egzekwowali od pracowników przestrzegania przepisów BHP, w szczególności wchodzenia w strefę niebezpieczną w czasie pracy maszyny i zakazu demontażu czujników. Przy wydawaniu wyroku sąd wziął również pod uwagę wyrok Sądu Najwyższego z 23 marca 1981 r., że "nie może być kwestionowana zasada w myśl której odpowiedzialność podległych pracowników we właściwym zakresie ich działania nie wyłącza odpowiedzialności kierownika czy dyrektora zakładu za jego własne zawinione, działanie". Zdaniem sądu Antoniemu S., Krzysztofowi W. i Sławomirowi J. nie można natomiast przypisać odpowiedzialności za nieumyślne spowodowanie śmierci Tomasza J. i nieumyślne spowodowanie obrażeń ciała u drugiego z pracowników firmy. Sąd uznał, że odpowiedzialność za to ponoszą Bartosz B. i Wiktor Sz., którzy bezpośrednio nadzorowali pracowników i "widzieli złą, codzienną praktykę zdejmowania zabezpieczeń i codziennie swoje obowiązki egzekwowania zasad bezpieczeństwa lekceważyli". Sąd dodał, że choć zachowanie samych pracowników można uznać za niefrasobliwe, to jednak nie zwalnia to od odpowiedzialności ich zwierzchników. Wyrok nie jest prawomocny. Rzecznik prasowy Indesit Company Polska Zygmunt Łopalewski po jego ogłoszeniu powiedział, że nie wie, czy firma będzie się odwoływała do wyższej instancji. - Respektujemy wyrok sądu, chociaż się z nim nie zgadzamy. Poczekajmy na pisemne uzasadnienie. Wtedy podejmiemy decyzję, co dalej - powiedział Łopalewski. Z wyroku zadowolona jest natomiast rodzina Tomasza J., który poniósł śmierć w fabryce Indesit. - Poświęciliśmy pięć i pół roku życia, ale udowodniliśmy, że cały system, który został stworzony przez zakład pracy doprowadził do niepotrzebnej śmierci naszego syna. Zostało to jednoznacznie udowodnione. Wszyscy oskarżeni otrzymali wyroki, co jednoznacznie świadczy o tym, że winny był zakład - powiedział ojciec zmarłego pracownika. Dodał, że rodzinie nie zależało na wysokości wyroków, gdyż na ławie oskarżonych zasiadali w większości bardzo młodzi ludzie, dla których sama obecność na sali sądowej była wystarczającą karą. Do wypadku na terenie łódzkiego zakładu Indesit doszło we wrześniu 2005 r. Wyłączona wcześniej prasa do wytłaczania blachy uruchomiła się i zmiażdżyła głowę 21-letniemu robotnikowi Tomaszowi J., który usuwał z maszyny ścinki metalu. Miesiąc wcześniej inny pracownik obsługujący tę samą maszynę doznał obrażeń m.in. głowy. Z ekspertyzy wykonanej na zlecenie prokuratury wynika, że przy obsłudze prasy doszło do zaniedbań. Eksperci uznali, że nie przestrzegano procedur związanych z jej czyszczeniem, które powinno być prowadzone przy wyłączonej maszynie i użyciu podpór zabezpieczających. Ustalono, że czujniki siatki zabezpieczającej były zablokowane co powodowało, że maszyna pracowała nawet przy otwartych drzwiach zabezpieczających. Samo urządzenie było sprawne technicznie. Feralna maszyna nadal pracuje w łódzkim zakładzie.