Młody mężczyzna zwolnił się z pracy z Warszawy, z uwagi na ból nogi i złe samopoczucie. Przyjaciel zmarłego wyjechał po niego na stację PKP w Mysłakowie, skąd samochodem zawiózł go do Poradni Chirurgicznej za radą znajomej pielęgniarki. Cierpiący mężczyzna tłumaczył, że kilka dni temu uderzył się w udo. Określał, że ból promieniuje w dół kończyny, którą trawiła gorączka. W Poradni Chirurgicznej byli około 14.30 czekał w kolejce. - Krew mu poszła ustami, kiedy żona poszła go zarejestrować w okienku. Przestało mu bić serce - opowiada przyjaciel. Błyskawicznie zareagował zespół pogotowia ratunkowego, stacjonujący nieopodal. Ratownik ręcznym masażem przywrócił pracę serca. R-ka przewiozła go na izbę przyjęć do łowickiego szpitala. Został przyjęty, przebadany i ... po około 2 godzinach z powrotem wypisany do domu z zaleceniem wykonania badań. Następnego dnia rano 33-letni mężczyzna zmarł. - Wiem o nagłej śmierci młodego mężczyzny. Sprawa jest niejasna - mówi dyrektor łowickiego szpitala Andrzej Grabowski. Po przyjęciu do szpitala pacjent miał wykonany rentgen uda, który nie wykazał żadnych nieprawidłowości. Przez 2 godziny był jeszcze obserwowany. Lekarz z izby przyjęć twierdzi, że proponował pozostawienie pacjenta w szpitalu, ale on się na to nie chciał zgodzić. Natomiast żona zmarłego utrzymuje, że taka propozycja nie padła. Odmowa nie została potwierdzona pisemnie przez pacjenta, a taką praktykę szpital stosuje.