- Mając 16 lat zacząłem chlać i ćpać, przestałem mając 28. Teraz mam 42 lata i wyniszczony organizm. Niejeden mnie już pochował, ale ja żyję i jestem z wami. Nie poddam się, będę walczył o siebie. Walczy jednak nie tylko o siebie, bo od kilku lat odbył setki spotkań z młodymi ludźmi. Każde z nich jest dla niego swoistym rozrachunkiem ze swoją przeszłością, koncertem i przesłaniem dla innych, aby nie popełnili takich błędów jak on. Mówił prosto i dosadnie o tym, czym jest dla niego prawdziwa przyjaźń, jak po latach docenił nauczycieli, jak trudna jest samotność, jaka jest prawdziwa historia Ryśka Riedla i jak bezsensowna jest śmierć narkomana. Gitarzysta Piotr Lubertowicz "Lupi" grał z takimi zespołami jak: Dżem, Nocna Zmiana Bluesa, John Porter Band, Mokey Businnes. Koncertował z nimi, jeździł na festiwale. Zaznał, co to sława, bo już w latach 80. "Dżem" to był zespół - legenda, choć nie promowano go w mediach. Jego lider Ryszard Riedel był narkomanem, a to był problem, który wtedy dotyczył głównie świata artystycznego i w PRL o tym się nie mówiło. Podobnie jak alkoholizm, który był poważnym problemem społecznym, z którym nic nie robiono. Żeby posłuchać lub zobaczyć "Dżem", jeździło się na koncerty. Muzyków otaczały tłumy ludzi. Lubertowicz poczuł na własnej skórze, co znaczy być popularnym muzykiem. Otaczają cię wtedy ludzie, którzy chcą pochwalić się znajomością z tobą. Chcą mieć z tobą zdjęcie, jak z misiem na zakopiańskich Krupówkach. - Nikogo nie interesowało, jacy jesteśmy naprawdę. Chcieli się tylko z nami zabawić na "krzywy ryj". A muzyk to normalny człowiek, który ma swoje uczucia, wady i kompleksy. Alkohol i narkotyki były ucieczką przed samotnością, uniwersalnym "lekiem" na wszystko. Początkowo starał się, aby o problemie nie dowiedzieli się jego rodzice, Zasłaniał blizny po nakłuciach długimi rękawami. Potem doszedł do etapu, kiedy było mu wszystko jedno. Od narkotyków się umiera Pierwszym momentem, w którym poczuł, czym naprawdę są narkotyki, była śmierć "Skiby" Ryszarda Skibińskiego, muzyka bluesowego grającego na harmonijce ustnej. W 1983 roku odwiedził ich w Białymstoku, gdzie "Lupi" koncertował z zespołem Lady Pank. Po koncercie zespół zrobił ostrą imprezę w hotelu. Zachowywali się tak, że ich stamtąd wyrzucono. Impreza przeniosła się do prywatnego mieszkania, które było meliną narkotykową. Skibiński na tej imprezie przedawkował i zmarł. - Śmierć narkomana jest bezsensowna, straszna i niepotrzebna - bo to śmierć na własne życzenie - mówił do młodzieży muzyk. Ta tragedia nie była jednak jedyną, jaką widział na własne oczy. Wspomniał o innym swoim koledze, który z imprezy wyszedł balkonem zamiast drzwiami i poniósł śmierć na miejscu. Innym razem, gdy wracali naćpani z innej balangi, jeden z jego kumpli wszedł pod nadjeżdżający samochód. Pozostali, wraz z nim patrzyli się na jego śmierć śmiejąc się. - Narkotyk tak wpływa na układ nerwowy, że nierealne wydaje nam się realne. To jest tak jak w grze komputerowej, myślimy na przykład, że mamy trzy życia... Lubertowicz mówił w Gimnazjum nr 1 o innych osobach ze świata muzycznego, które przedwcześnie odeszły z powodu narkotyków - legendarny gitarzysta Jimi Hendrix miał 28 lat, tyle samo Jim Morrison z zespołu "The Doors" i piosenkarka Janis Joplin.